Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/745

Ta strona została przepisana.

czął ogarniać niepokój. — Nie mamy tu już nic do roboty, a czas ruszyć w drogę do Nantes.
— Nie; ukryjmy się i słuchajmy. Jeśli tam ktoś chodzi, to znaczy, że nas szpiegują, a jeśli nas szpiegują, to czyhają na nas przede drzwiami... Boże wielki! czyżby już ktoś chciał mi odebrać moje złoto? zawodził dzierżawca, przyciskając pas do bioder, ale drżąc tak silnie, ze nie mógł go przywiązać.
— Słuchajcie, tracicie zupełnie głowę — rzekł pan Hyacinthe, który na razie był z dwóch odważniejszy — źle zrobiłem, żem wam dał to złoto. Przedewszystkiem zgaśmy świecę i ukryjmy się w podziemiu. Stamtąd zobaczymy, czy się nie mylicie.
— Ma pan słuszność, ma pan słuszność — odpali Courtin, zadmuchując świecę, poczem otworzył drzwi do zalanego podziemia.
Zaledwie stanął na pierwszym stopniu schodów, wydał straszliwy okrzyk i wybełkotał wyrazy:
— Do mnie, panie Hyacinthe!
Żyd chciał wyjąć z za pasa pistolet, ale silne ramię schwyciło go za rękę i wykręciło ją tak, że pan Hyacinthe z okrzykiem bólu padł na kolana, błagając łaski.
— Jedno słowo, jeden ruch, a zabiję cię, jak psa! — odezwał się głos Jakóba, wodza królików. Poczem, zwracając się do Józefa Picaut’a, który wszedł za nim, dodał: — No, leniuchu, trzymasz go, co?
— A! zbój! — odparł tamten głosem urywanym i zadyszanym, szamotał się bowiem z Courtin’em, który rozpaczliwymi wysiłkami starał się ocalić nie swoją osobę, lecz swoję złoto — a! zbój! gryzie mnie, drapie... Żebyście mi nie byli zabronili puścić mu krwi, jużbym dawno z nim skończył!