Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/749

Ta strona została przepisana.

żały go niemniej od ich gróźb: drżał, żeby który z nich nie przypomniał sobie jego obecności i nie pomjślał o wywarciu na nim zemsty ostatecznej, zabijając go, to też zatrzymywał dech w piersi, żeby nie zdradzić swego istnienia. Naraz dosłyszał odgłos drzwi wieży, które zaskrzypiały głośno, obracając się na zardzewiałych zawiasach; zwrócił oczy w stronę, z której odgłos ten dochodził, i ujrzał jakieś widmo w czarnym stroju, które zbliżało się blade, trzymając w jednej ręce płonącą pochodnię, a drugą wlokąc ciężką strzelbę; kolba uderzała z łoskotem o płyty kamienne.
Poprzez cienie śmierci, które zaczęły już przesłaniać mu oczy, Józef Picaut dostrzegł to zjawisko i krzyknął głosem zdławionym trwogą:
— Wdowa! wdowa!
Wdowa, Picaut — ona to bowiem była. istotnie — zbliżyła się powoli i, nie spoglądając nawet na Courtin’a, ani na Jakóba, który, przyciskał lewą ręką ranę w piersi i usiłował podnieść się na prawej — zatrzymała się przed szwagrem i spojrzała nań wzrokiem jeszcze pełnym groźby.
— Księdza! księdza! — zawołał Picaut, przerażony tem ponurem widmem, które budziło w nim uczucie dotąd mu nieznane, wyrzuty sumienia.
— Księdza! a po co ci ksiądz, nędzniku? czy przywróci życie bratu, którego zamordowałeś?
— Nie, nie — zawołał Picaut — nie, ja nie zamordowałem Pascala... przysięgam na wieczność, do której się zbliżam.
— Tyś go nie zamordował, ale nie przeszkodziłeś mordercom, jeżeli sam nie popchnąłeś ich do zbrodni. Nie dosyć na tem, strzeliłeś do mnie i, gdyby nie ręka zacnego człowieka, która odwróciła strzał, byłbyś w cią-