Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/753

Ta strona została przepisana.

oblicze konającego opromienione jakąś nieziemską światłością, padła na kolana i, ściskając dłoń szwagra, rzekła:
— Wierzę ci, wierzę ci, Józefie. Bóg rozszerza wzrok konającego i rozchyla przed nim głębie swego nieba. Skoro Paskal ci przebaczył, i ja ci przebaczam; jak on zapomniał, i ja zapominam, tak, zapominam o wszystkiem, a pamiętać będę tylko o tem, że byłeś jego bratem. Bracie Paskala, umieraj w spokoju!
— Dziękuję, dziękuję — wyszeptał Józef; głos jego stawał się coraz bardziej świszczący, na usta zaczynała wybiegać różowawa piana — dziękuję!... Ale moja żona? moje malcy?
— Twoja żona jest moją siostrą, a twoje dzieci, są mojemi dziećmi — odparła wdowa uroczystym głosem. — Umieraj w spokoju, Józefie!
Szuan podniósł rękę do czoła, jak gdyby chciał zrobić znak krzyża świętego; usta jego wyszeptały jeszcze kilka słów zupełnie niedosłyszalnych, poczem oczy jego rozwarły się szeroko, wyciągnął ręce, a z piersi uleciało głębokie westchnienie. Było to westchnienie ostatnie.
Amen! — odezwał się Jakób.
Wdowa uklękła i zaczęła się modlić, zdumiona, że oczy jej mają tyle łez dla tego, przez którego już łez tyle wylała. Zapanowała długa cisza. Cisza ta wszakże zaciężyła widocznie Jakóbowi, nagle bowiem zawołał:
— Do kroćset! niktby się nie domyśilł, że istnieje tu jeszcze jeden żywy chrześcijanin! Mówię jeden, bo Judaszów za chrześcijan nie uważam.
Wdowa drgnęła: przy umarłym zapomniała o konającym.\
— Powrócę do domu i postaram się o ratunek dla was — rzekła.