Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/754

Ta strona została przepisana.

— Ratunek? Do licha! ni©e odważcie się! wyleczyliby mnie tylko po to, żebym się dostał na gilotynę... dziękuję, wolę śmierć żołnierza. Zresztą czuję, że moje rachunki skończone, nic mi nie pomoże; tyle takich dziur sam zrobiłem, że się na tem znam! za dwie, najdalej za trzy godziny pójdę tam, skąd się już nie wraca. Ale posłuchajcie mnie.
— Mówcie.
— Ten człowiek, którego tu widzicie — ciągnął dalej, popychając Courtin’a nogą, jak nieczyste zwierzę — ten człowiek za kilka złotych monet sprzedał głowę, która powinna była być dla wszystkich święta i nietykalna; nietylko dlatego, że jest z tych, które są przeznaczone do noszenia korony, ale i dlatego, że z tą głową łączy się serce szlachetne, dobre i wspaniałomyślne.
— Ta głowa znalazła schronienie pod moim dachem.
— Tak, ocaliliście ją już raz i to sprawiło, że urośliście w moich oczach, to mnie skłoniło, żeby się do was zwrócić z prośbą.
— Mówcie, co mam uczynić?
— Zbliżcie się i nastawcie ucha; tylko wy możecie słyszeć to, co mam do powiedzenia.
Wdowa przeszła na stronę przeciwległą tej, gdzie leżał Courtin, i pochyliła się nad rannym.
— Trzeba — rzekł po cichu — trzeba uprzedzić człowieka, który jest u was.
— Kogo? — spytała wdowa z najwyższem zdumieniem.
— Tego, którego ukrywacie w swojej oborze, tego, do którego co noc śpieszycie z pomocą i pociechą.
— Ale kto wam powiedział?...