kobierca Michel’ów pobierał niektóre lekcye od ludzi obcych, działo się to zawsze w obecności matki i według uchwalonego przez nią planu, sama bowiem nadawała kierunek umysłowemu i moralnemu wykształceniu syna.
Dzięki niemałej dozie inteligencyi, jaką natura złożyła w ten mózg młodociany, wyszedł on zdrowo i cało z tortur, jakim go poddawano przez lat dziesięć.
Ale wyszedł z tej męki, jak widzieliśmy, slaby i chwiejny i nie mając tej siły i stanowczości, która charakteryzuje mężczyznę, to jest przedstawiciela mocy, energii i inteligencyi.
Jak Michał słusznie się domyślał a zwłaszcza jak się obawiał, matka złajała go surowo. Nie wprowadziło ją w błąd opowiadanie ojca Courtin’a; rana syna nie była spowodowana zadraśnięciem. To też, nie wiedząc jaki cel mógł mieć syn w ukrywaniu przyczyny tej rany, przekonana, że nawet pytając go, nie dowie się prawdy, zadowalała się zwracaniem niekiedy oczu na tę ranę tajemniczą, potrząsaniem głowy, wzdychaniem i marszczeniem czoła macierzyńskiego.
Młodzieniec podczas całego obiadu był zakłopotany, spuszczał oczy i nic prawie nie jadł; ale przyznać trzeba, że ustawiczne badanie wzroku matczynego nie było jedynym powodem jego niepokoju. Między własnemi przy-