— Nie, nie, on nie umrze, przysięgam ci, siostro, i będziecie szczęśliwi!... Proszę mnie wypuścić, panie! — rzekła Berta, zwracając się do oficera.
— Łaskawa pani — odparł porucznik z bolesną uprzejmością — w Saint-Philbert była pani dla mnie tylko podejrzaną nieznajomą; nie jestem jednakże komisarzem policyi i nie miałem pani nic do zarzucenia. Ale tutaj zastaję panią w jawnym buncie przeciw prawu i aresztuję panią.
— Aresztuje pan mnie! mnie! w tej chwili! Może mnie pan zabić, ale żywej mnie pan nie dostanie!
I, zanim oficer ochłonął ze zdumienia, Berta wdrapała się na okno, zeskoczyła na dziedziniec i pobiegła do drzwi. Strzegli ich żołnierze. Młoda dziewczyna, wodząc okiem dokoła, spostrzegła konia Michała, biegającego z niepokojem po dziedzińcu. Podeszła do konia, wskoczyła na siodło, minęła jak wicher, zdumionego oficera, który nie chciał użyć siły, by pochwycić kobietę, a przybywszy przed mur okólny, który w tem miejscu był wyłamany, cuglami i piętą podniosła konia — świetnego anglika — tak, że wziął przeszkodę jednym susem, choć miała jeszcze blizko pięć stóp wysokości.
— Nie strzelać! nie strzelać do tej kobiety! — krzyknął oficer, który nie uważał, iżby osoba Berty była taka ważna, że, nie mogąc mieć jej żywej, należało pochwycić ją choćby umarłą.
Ale żołnierze, którzy tworzyli kordon dokoła muru zewnętrznego, nie usłyszeli, lub też nie zrozumieli tego rozkazu i grad kul posypiał się dokoła Berty, którą potężne skoki wierzchowca angielskiego niosły szybko w stronę Nantes.