Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/78

Ta strona została przepisana.

mkniętemi powiekami a spojrzeniem matki widział jakby unoszące się dwa cienie.
Te dwa cienie był to podwójny obraz Berty i Maryi.
Michał, trzeba to przyznać, myślał o Bercie z pewną niecierpliwością. Kimże jest ta amazonka, która obchodzi się z fuzyą, jak myśliwy zawodowy, opatruje rany, jak chirurg, a gdy spotyka się z oporem u pacyenta, wykręca mu ręce swemi białemi kobiecemi rękoma, jak nie wykręciłby lepiej Jan Oullier swemi dłońmi męskiemi i brudnemi?
Ale jakaż Marya była urocza z tymi długimi, złocistymi włosami i wielkiemi błękitnemi oczyma! jaki miała głos słodki, jaką łagodną mowę! jaką lekką ręką dotykała rany, obmywała krew, zawiązywała bandaż!
I Michał nie użalał się już na ranę, gdy obliczał, że gdyby nie ta rana, młode dziewczęta nie miałyby żadnego powodu odzywać się do niego i nim się zajmować.
Gniew matki, raną spowodowany, minie, ale nie minie wrażenie, jakie w sercu jego pozostawiły te sekundy, przez które trzymał w dłoni swojej dłoń Maryi.
To też, jak każde serce, które kochać zaczyna, ale które jeszcze wątpi o swojej miłości, młodzieniec odczuwał gwałtowną potrzebę samotności. Stąd też niezwłocznie po obiedzie, korzystając z chwili, w której baronowa rozmawiała z lokajem, oddalił się, nie słuchając słów matki, a raczej nie zdając sobie sprawy z tego, co doń mówiła.
Słowa te wszakże miały swoje znaczenie.
Pani de la Logerie nakazywała synowi omijać odtąd w wycieczkach Saint-Christophe du-Ligneron, gdzie, według opowiadań lokaja, panowała zaraźliwa gorączka.
Następnie poleciła zorganizować kordon sanitarny