Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/782

Ta strona została przepisana.

tin, wyczerpany, zapadał w nieprzytomność chwilową. Leżał właśnie nawpół przytomny, gdy zgrzyt klucza w zardzewiałym zamku wieży wyrwał go z odrętwienia. Courtin drgnął, serce biło mu tak, że omal piersi nie rozsadziło; dech zamierał mu w gardle, ogarnęła go bezgraniczna trwoga.
Drzwi otworzyły się. Płomień pochodni oświetlił sklepienie krwawymi blaskami. Pochodnię tę niosła wdowa. Courtin odetchnął swobodniej, mniemając, że jest sama, ale, gdy postąpiła kilka kroków, ukazał się za nią mężczyzna. Włosy zjeżyły się na głowie dzierżawcy; nie miał odwagi spojrzeć na tego mężczyznę: zamknął oczy i milczał. Mężczyzna i wdowa zbliżyli się. Maryanna podała pochodnię towarzyszowi, wskazując mu palcem Courtin’a, poczem uklękła u stóp trupa Józefa Picaut‘a i zaczęła się modllić.
Mężczyzna zaś zatknął pochodnię w szczelinie ściany, usiadł na olbrzymim głazie, który oderwał się od sklepienia i zatoczył na środek wieży, poczem odezwał się do Courtin’a:
— Otwórz-no oczy, panie wójcie! mamy z sobą do pogadania, ja lubię widzieć spojrzenie tych, którzy do mnie mówią.
— Jan Oullier! — wrzasnął Oourtin nieludzkim głosem, porwał się i szarpnął znów rozpaczliwie więzami swymi. — Jan Oullier żyje!
— Tak, żyje! a choćby to był jego duch tylko, wystarczyłby, żeby pana przerazić, panie Courtin, bo winien mu pan zdać porachunek nielada!
— Och! Boże, Boże! — zawołał Courtin głosem człowieka, poddającego się swemu losowi.
— Nienawiść nasza datuje się nie od dzisiaj, nieprawda? — odezwał się ponownie Jan Oullier — i nie wpro-