wadzała nas w błąd swoimi instynktami; sprawiła, że pan ścigał mnie, jak zwierzynę, i godził na moje życie, i że ja dzisiaj, choć nawpół żywy, przybywam do pana.
Policzymy się teraz!
— Litości, Janie Oullier! nie zabijaj mnie! — krzyknął nędznik, łkając.
— Błagaj te kamienie, od nich żądaj litości; może one ci odpowiedzą; mojego postanowienia i mojej woli nic nie zmieni, Courtin’ie. Umrzesz!
— Co, zabijesz mnie? zabijesz bez walki, bez niebezpieczeństwa dla siebie? zabijesz mnie teraz, kiedy nie mogę podnieść nogi, żeby się ratować ucieczką, ani ręki, żeby się obronić? Zarzynać mnie, skrępowanego, jak bydlę prowadzone do rzeźni! Janie Oullier, tak nie postępuje żołnierz, tylko rzeźnik!
— A kto ci mówi, że ja tak postąpię? Nie, nie, panie Courtin’ie. Spojrzyj na ranę, którą mi w pierś zadałeś; krwawi jeszcze; jestem jeszcze słaby, chwieję się na nogach; jestem skazany, na głowę moją naznaczono cenę, ale, mimo to wszystko, taki jestem pewien słuszności swojej sprawy, że nie waham się odwoływać do sądu Boga. Courtin’ie, zwracam ci wolność... O, nie dziękuj... czynię to dla siebie, nie dla ciebie; czynię to dlatego, żeby nie było powiedziane, iż Jan Oullier zabił człowiejka, który nie mógł się bronić; ale bądź spokojny! ja ci już to życie, które ci teraz zostawiam, odbiorę!
— Boże mój, Boże!
— Panie Courtin, wyjdziesz stąd bez więzów i bez przeszkody; ale, uprzedzam cię, strzeż się! skoro tylko przekroczysz próg tych ruin, podążę twoim śladem i już cię z oczu nie stracę, dopóki cię ręka moja nie
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/783
Ta strona została przepisana.