Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/784

Ta strona została przepisana.

dosięgnie, dopóki cię nie położę trupem. Strzeż się, panie Courtin! strzeż się!
Po tych słowach Jan Oullier wyjął nóż z kieszeni i poprzecinał postronki, krępujące nogi i ręce dzierżawcy. Radość bezgraniczna ogarnęła Courtin’a, ale tylko na chwilę. Wnet bowiem zdjęła go trwoga śmiertelna, że to może podstęp ze strony Jana Oullier’a. Chwycił oburącz pas, złotem napchany, który czuł na sobie, nie mając odwagi wstać.
— Na co czekasz? — spytał Jan Oullier, widząc ten ruch i odgadując, co się działo w duszy dzierżawcy. — Nie obawiaj się! Jan Oullier ma tylko jedno słowo. Śpiesz się, uciekaj! jeśli Bóg jest po twojej stronie, uchroni cię od mego ciosu; jeśli cię skazał na potępienie, co mnie obchodzi, że ci teraz daję wolność! Zabieraj swoje przeklęte złoto i ruszaj precz!
Courtin nie odpowiedział, wstał, chwiejąc się, jak człowiek pijany, i poprawił pas drżącymi palcami; zanim jednak wyszedł, odwrócił się z trwogą w stronę Jana Oullier’a. Zdrajca bał się zdrady. Nie mógł uwierzyć, że wspaniałomyślność jego wroga nie jest zasadzką. Jan Oullier palcem wskazał mu drzwi. Courtin wypadł na dziedziniec i tu jeszcze dobiegł go donośny, jak trąba wojenna, głos Wandejczyka, który wołał:
— Strzeż się, Courtin’ie, strzeż się.
Gdy Courtin znikł, wdowa Picaut zbliżyła się do Jana Oullier’a i podała mu rękę.
— Janie — rzekła — słysząc was, pomyślałam, że mój biedny Paskal miał słuszność, gdy mi mówił, że pod każdym sztandarem można znaleźć ludzi uczciwych.
Jan Oullier uścisnął dłoń zacnej kobiety, która mu uratowała życie.