Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/787

Ta strona została przepisana.

wej strony cichy plusk wioseł w jeziorze. Wsunął się tedy między sitowie, i, spojrzawszy w stronę, skąd dolatywał ten szelest, zobaczył w cieniu łódkę, płynącą wolno wzdłuż brzegów. Był to zapewne rybak, który dążył wydobyć sieci, zarzucone wczoraj. Courtin gwizdnął z cicha, aby zwrócić uwagę rybaka. Ten przestał wiosłować i wytężył słuch.
— Tutaj! tutaj! — zawołał Courtin.
Nie skończył wołać, a już tęgie uderzenie wioseł posunęło łódkę ku brzegowi, na cztery stopy od dzierżawcy.
— Czy możecie mnie przewieźć przez jezioro do Port-Saint-Martin? — spytał Courtin. — Dostaniecie franka.
Rybak, otulony w burkę, której kaptur zakrywał mu twarz, odpowiedział tylko skinieniem głowy, wsunął barkę między sitowie, które się rozchyliło, i dzierżawca wskoczył do łodzi. Rybak, jak gdyby podzielając obawy dzierżawcy, odepchnął łódź szybko od brzegu. Courtin odetchnął.
W ciągu minut dziesięciu szosa i drzewa rysowały się już tylko na widnokręgu ciemną linią. Courtin nie posiadał się z radości. Ta barka, która się znalazła na miejscu tak w porę, przechodziła jego oczekiwania. Gdy się dostanie do Port-Saint-Martin, będzie oddalony od Nantes tylko o milę drogi, uczęszczanej licznie nawet w nocy, a gdy raz stanie w Nantes, będzie ocalony. Radość Courtin’a była taka wielka, że omal przez reakcyę po przebytych obawach nie okazywał jej głośno. Siedząc na tyle barki, przyglądał się rybakowi, który, pochylony nad wiosłami, odsuwał się coraz bardziej od brzegu, gdzie groziło niebezpieczeństwo; dzierżawca liczył uderzenia wioseł, uśmiechał się, macał po pasie i przebierał w nim