Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/790

Ta strona została przepisana.

purowych wstęgach jutrzenki, ukazującej się na wschodzie.
Nagle Jan Oullier uderzył z całej siły piętą w dno łodzi; deski, nawpół spróchniałe, rozstąpiły się i woda, bulgocąc, wtargnęła do barki. Courtin, poczuwszy zimno i wilgoć, porwał się, a z jego piersi wydarł się okrzyk, który nie miał już nic ludzkiego.
— Kto mnie ocali? kto mnie ocali? — wrzeszczał, blady jak chusta, biegając po łodzi, do której woda napływała coraz gwałtowniej.
— Bóg, jeżeli taka Jego wola! zarówno twoje jak i moje życie jest w Jego ręku: niech zabierze jedno, albo drugie, albo niech nas ocali, albo też niech nas potępi obu. Jesteśmy w Jego prawicy; Courtin’ie, poddaj się wyrokowi Jego.
Gdy Jan Oullier kończył te słowa, łódź zatrzeszczała przeraźliwie, obróciła się młynkiem, przez sekundę utrzymała się jeszcze na powierzchni wody, poczem deski rozstąpiły się pod nogami dwóch mężczyzn i statek znikł w głębinie jeziora. Courtin dostał się w wir, spowodowany zatonięciem łodzi, ale zdołał jeszcze wydostać się na powierzchnię, uczepił się drugiego wiosła, unoszącego się na wodzie, i krzykiem błagalnym wzywał pomocy Jana Oullier’a.
Ale Wandejczyk nie odpowiadał — zaczął pływać, kierując się powoli w stronę, gdzie widział brzask powstającego dnia. Widząc bezowocność błagań swoich, Courtin usiłował również pływać; ale nie miał w tej sztuce wprawy Jana Oullier’a; zresztą złoto, które Courtin nosił na sobie, ciężarem swoim ściągało go ku dołowi, uniemożliwiając walkę z falą. Woda zaczęła już przedostawać się do gardła dzierżawcy; dławiąc się, mimowolnym ruchem odczepił pas, ale zapragnął jeszcze,