Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/793

Ta strona została przepisana.

Po nocy pogodnej nastąpił przedziwny wschód słońca: wszystkie kwiaty, wilgotne od rosy, iskrzyły się, niby zasiane dyamentami; powietrze przepojone było odurzającemi woniami; ptaki śpiewały na drzewach i w zaroślach.
Gdy przybyli na kraniec jeziora Grand-Lieu, porucznik zatrzymał swego jeńca, z którym wyprzedził o jakie ćwierć mili resztę kolumny, i wskazując palcem czarną masę, unoszącą się na powierzchni jeziora, o jakie pięćdziesiąt kroków od brzegu, zapytał:
— Co to takiego?
— Zdawałoby się, że ciało człowieka — odparł Michał.
— Czy pan umie pływać?
— Niezgorzej.
— Ach! gdybym ja umiał pływać, byłbym już w wodzie — rzekł z westchnieniem oficer, który jednocześnie obejrzał się z niepokojem w stronę drogi, chcąc wezwać ludzi swoich na pomoc.
Michał, słysząc to, w jednej chwili zbiegł ze stoku wybrzeża, rozebrał się i wskoczył do jeziora. W kilka chwil później dopływał do brzegu z nieruchomą postacią, w której poznał Jana Oullier’a. Przez ten czas nadeszli żołnierze i zabrali się do ratowania topielca. Jeden z nich wyjął z za pasa manierkę i wlał Wandejczykowi przez zaciśnięte zęby kilka kropel wódki do ust.
Pierwsze spojrzenie Jana Oullier’a skierowało się na Michała, który podtrzymywał mu głowę, a w tem spojrzeniu malowała się taka trwoga, że porucznik został w błąd wprowadzony.
— Oto wasz wybawca, mój przyjacielu! — rzekł, wskazując Michała Wandejczykowi...
— Mój wybawca!... jego syn! — zawołał Jan Oul-