Furtyanka, uznając widocznie, że uściski ich trwały zbyt długo, zakaszlała z lekka. Matka Marta usunęła łagodnie Maryę, zatrzymując jednak jej rękę w swojej dłoni:
— Siostro! siostro! Ktoby przypuścił, że zobaczymy się w takich okolicznościach.
— Taka była wola Boga, należy jej się poddać — odparła Karmelitanka.
— Jakże surowa bywa niekiedy ta wola! — westchnęła Marya.
— Co mówisz, siostro! Dla mnie ona miłosierna i łagodna. Wszak Bóg mógł był mnie jeszcze długie lata pozostawić na ziemi, a oto raczy mnie powołać do siebie.
— Odnajdziesz ojca naszego, tam w górze! — rzekła Marya.
— A kogóż zostawiam na ziemi!
— Naszego dobrego przyjaciela, Jana Oullier’a, który żyje i zawsze cię kocha, Berto.
— Dziękuję!... I kogo jeszcze?
— Męża mojego... i dwoje dzieci: syna Piotra i córkę Bertę; nauczyłam je błogosławić ciebie.
Lekki, zaledwie dostrzegalny rumieniec przemknął się po licach umierającej.
— Drogie dzieci! — szeptała — jeśli Bóg udzieli mi miejsca przy swoim boku, przyrzekam ci, że będę się za nie modliła.
Naraz rozległ, się dzwonek, a potem dobiegł z korytarza odgłos kroków, zbliżających się do celi. Marya padła na kolana przy łóżku Berty. Wszedł ksiądz, niosąc w lewej ręce święte cyboryum, a w prawej hostyę poświęconą. W tej chwili Marya uczuła, że dłoń Berty szuka jej dłoni, sądziła, iż chce ją tylko uścisnąć; ale pomyliła się: Berta, wsunęła jej do ręki medalionik, szepcąc:
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/796
Ta strona została przepisana.