— Nie sądziłem, żeby była pora, w której nie wolno polować na wilki, a ponieważ pan de Souday ma urząd...
— Dobrze! niechże sobie tedy poluje na swoje wilki w lesie Machecoul a nie na równinie, zresztą, wszak pan dobrze widział — dodał ze swym przebiegłym uśmiechem ojciec Courtin — że nie uganiali się za wilkiem, skoro to był zając, i że nawet tego zająca zabiła jedna z wilczyc.
Młodzieniec miał ochotę powiedzieć Courtin’owi, że przezwisko wilczyc, nadawane pannom de Souday, było nieprzyjemne i że go prosi, żeby w przyszłości tak ich nie nazywał; wszelako nie śmiał żądania swojego sformułować w sposób taki wyraźny.
— Zabiła go wprawdzie panna Berta — rzekł — ale ja pierwszy strzeliłem do zająca i zraniłem go; ja zatem jestem winowajcą.
— Dobrze, dobrze, dobrze! jak pan to rozumie? Czy pan byłby strzelił, żeby psy go nie gnały? Nie. A więc to wina psów, jeśli pan strzelił i jeśli panna Berta go zabiła; skazuję zatem, jako wójt, psy za to, że pod pozorem ścigania wilka poleciały za zającem w porze ochrony. Ale to nie wszystko; ukarawszy je jako wójt, karzę je powtórnie jako właściciel. Czy pozwoliłem psom pana de Souday polować na moich gruntach?
— Na twoich gruntach? — powtórzył, śmiejąc się Michał. — Zdaje mi się, że się mylisz, że psy ścigały zająca na gruntach moich a raczej mojej matki.
— To wszystko jedno, panie baronie, skoro ja dzierżawie pańskie grunty. Zresztą, przecież pan wie, że nie jesteśmy już w r. 1789, kiedy panowie mieli prawo tratować wraz ze swymi psami zboże chłopa, nic za to nie płacąc; nie, nie, nie! dzisiaj mamy r. 1832, panie
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/82
Ta strona została przepisana.