Tym razem Złoty Galon i Allegro ciągnęły z taką siłą, że Michał, porwany przez nich, musiał przejść z drobnego kłusa do kłusa wyciągniętego a z kłusa wyciągniętego do galopu. Biegł tak od pięciu minut zaledwie, gdy na skraju lasu ukazał się człowiek, który przeskoczył przez rów i znalazł się odrazu na środku ścieżki, tamując drogę młodemu baronowi.
Tym. człowiekiem był Jan Oullier.
— Aha! — zawołał — to pan, panie elegancie, nietylko odwracasz psy od wilka, na którego poluję, by je skierować na zająca, na którego ty polujesz, ale nadto związujesz je i prowadzisz na smyczy?
— Panie — odparł zadyszany młodzieniec — jeśli związałem psy i wziąłem je na smyczę, to dlatego, żeby je odprowadzić osobiście panu margrabiemu Souday.
— Patrzcie, i to tak, bez kapelusza, bez ceremonii? Niech się pan nie trudzi, kochany panie! Teraz, skoro pan mnie spotkał, odprowadzę je sam.
I, zanim pan Michel zdołał się temu oprzeć a nawet zanim odgadł jego zamiar, Jan Oullier wyrwał mu smyczę z ręki i rzucił łańcuch na szyję zwierząt. Psy, czując, że są wolne, ruszyły pędem w kierunku zamku, a Jan Oullier popędził za nimi, trzaskając z bata i krzycząc:
— Do psiarni, do psiarni, hultaje!
Ta scena odbyła się tak szybko, że psy i Jan Oullier byli już o kilometr od barona oddaleni, zanim ten ochłonął ze zdumienia.
Pozostał na drodze przygnębiony.
I stał tak już z jakie dziesięć minut, z ustami nawpół otwartemi, z oczyma wlepionemi w stronę, w której znikł Jan Oullier i psy, gdy głos młodej dziewczyny, dźwięczny i słodki, odezwał się tuż przy nim:
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/90
Ta strona została przepisana.