czorem półtorej mili, by nieść ratunek chłopu, choremu na zaraźliwą gorączkę! To nieprawdopodobne, to nawet zupełnie niemożliwe. Rozyna przedstawiała dwie siostry w świetle lepszem, niż były w istocie, jak inni przedstawiali je w świetle gorszem. Stanowczo ani jedna, ani druga nie przyjdzie.
Młodzieniec powtarzał to sobie po raz dziesiąty od dziesięciu minut, gdy ujrzał na skręcie drogi, gdzie znikła Rozyna, dwa cienie kobiece. Pomimo ciemności poznał Rozynę, ale niepodobna było poznać jej towarzyszki, otulonej w pelerynę.
Baron Michel był taki zmieszany i wzruszony, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa, nie mógł podejść do młodych dziewcząt, musiał czekać, aż się zbliżą.
— I cóż, panie baronie — rzekła Rozyna z dumą — nie mówiłam?
— Cóżeś mu powiedziała? — spytała dziewczyna w pelerynie.
Michał westchnął; po tonie stanowczym poznał Bertę.
— Powiedziałam mu — odparła Rozyna — że u pań nie spotka mnie to, co mnie spotkało w zamku la Logerie, że mnie nie wypędzą.
— Ale — odezwał się Michał — może nie powiedziałaś pannie de Souday, na co zachorował twój ojciec?
— Sądząc z objawów — odparła Berta — mam wrażenie, że to tyfus. Dlatego też dobrze byłoby nie tracić jednej chwili; to choroba, którą trzeba ukrócić w porę. Czy pan pójdzie z nami?
— Ależ tyfus jest zaraźliwy — odpowiedział młodzieniec.
— Zdania są podzielone — odrzekła obojętnie Berta.
— Ale — nalegał Michał — tyfus jest śmiertelny.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/93
Ta strona została przepisana.