Strona:PL Dumas - Wojna kobieca.pdf/62

Ta strona została przepisana.

wzruszywszy ramionami. — Byłem odważnym, gdy król Ludwik XIII-ty, blady, z błyszczącemi jak karbunktuł oczyma, błękitną przepasaną wstęgą, wolał dźwięcznym głosem, przygryzając wąsów: „Król na was patrzy: naprzód, panowie“. Lecz gdy trzeba będzie wynaleźć na piersiach syna tęż samą błękitną wstęgę, którą widziałem na piersiach ojca i wołać do mych żołnierzy: „Ognia do króla Francji“. O! — mówił dalej Richon, potrząsając głową — boję się, wicehrabio, żebym wtedy nie stchórzył i nie strzelił w bok...
— Co się tobie dziś stało?... Dla czego przypuszczasz tylko to, co może być najgorszego? Kochany Richonie wojna domowa strasznem jest nieszczęściem, lecz zdarzają się chwile, w których i ona jest konieczną.
— Tak, jak zaraza, jak żółta febra, jak czarna febra jak febry wszystkich kolorów. Naprzykład, panie vicehrabio, jak sądzisz: czyby nie było koniecznem zabić jutro barona de Canolles, którego dzisiaj tak po przyjacielsku i z takiem ukontentowaniem ścisnąłem za rękę... a dlaczego? Dlatego, że ja służę księżnej de Condé, która żartuje ze mnie, on zaś kardynałowi Mazarini, którego sam wziął za cel swych żartów. A jednakże tak być musi.
Vivebrabia drgnął z przestrachu.
— Z tem wszystkiem — mówił dalej Richon — być może, że się mylę, że nie ja, lecz on mi pierś przeszyje. A! ty nie pojmujesz, wicehrabio, co to wojna; pan widzisz tylko morze intryg i rzucasz się w nie, jak w swój naturalny żywioł. W tych dniach mówiłem o tem z księżną i łona się ze mną zgodziła, że w tej wysokiej sferze, gdzie pan żyjesz, armatnie wystrzały, które nas zabijają, panu zdają się tylko być fajerwerkami.
— Doprawdy — rzekł vicehrabia — przestraszasz mię Richonie i gdybym nie był pewnym, że masz przyjąć nademną opiekę, nie śmiałbym puścić się w drogę; lecz przy tobie — dodał młodzieniec, podając partyzantowi swą małą rączkę — niczego się nie lękam.
— Aha!... Dobrze żeś mi też przypomniał vicehrabio — przerwał Richon — nic już z naszych zamiarów, nie pojedziemy razem.
— Jakto! Richonie, nie pojedziesz ze mną do Chantilly?
— Do Chantilly musiałbym powrócić w takim razie,