Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/111

Ta strona została przepisana.

Bezwątpienia Canolles radby dostać portret, lecz cała jego wartość niszczyła przyczyna, dla której go ofiarować chciano.
Wreszcie, co po portrecie, kiedy oryginał pod ręką i kiedy można go nie utracić?
Tak, lecz Canolles, drwiący z gniewu Anny Austrjackiej i kardynała Mazarini, drżał przed zmarszczeniem brwi wicehrabiny de Cambes.
Jednak, jak kobieta ta mogła go tak oszukać, naprzód na drodze, potem w Chantilly, zastępując miejsce księżnej de Condé, nakomiec wczoraj, dając mu nadzieję, którą nazajutrz odbiera!
Lecz, z tych wszystkich zawodów, ostatni nie jest że najokropniejszym!
Na drodze, ona go jeszcze nie znała i starała się uwolnić od nieznośnego towarzysza.
Udając księżnę de Condé, posłuszna była wyższemu rozkazowi, odgrywała rolę, powierzoną sobie przez jej władczynię, nie mogła więc postąpić inaczej, lecz teraz, ona go znała, zdawało się, że oceniła jego poświęcenie; dwa razy wymówiła to „my“, które w uniesienie wprawiło Canollea... wydawało się to więcej, niż okrucieństwem, szyderstwem prawie.
Rozgniewany, do rozpaczy przywiedziony Canolles, nie uważał, że za temi firankami, na które niedawno tak żądne zwracał spojrzenia, stała ukryta sprawczyni zmartwienia, przyglądając się oznakom jego zgryzoty i, być może ciesząc się z niej.
— Tak, tak — myślał baron, a myślom jego towarzyły odpowiednie poruszenia rąk — tak, jest to zamiar odstręczenia mnie raz na zawsze, wielki wypadek uwieńczony pospolitem rozwiązaniem, poetyczna nadzieja przemieniona w grubijańskie oszukaństwo. Lecz nie chcę okazać się śmiesznym, jak sobie tego życzą. Raczej przekładam jej zemstę, nad tę tak nazywaną wdzięczność, którą mi obiecuje... Aha!... teraz mogę wierzyć jej obietnicom. Lepiej już byłoby zaufać litości wiatru i cichości morza! O! wicehrabino, wicehrabino — mówił dalej Canolles, zwracając się ku oknu — dwa razy już prawie z rąk mi uchodzisz; lecz przysięgam, za trzecim razem już mi się nie wymkniesz!