Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/132

Ta strona została przepisana.

czajnego sto talarów byłoby dosyć, ale podobnymi ludźmi otaczać się nie możemy, zwłaszcza kiedy idzie o współzawodnictwo z królem, rozumiesz, z samym królem. Potrzeba nam właśnie ludzi z pańską^postawą, rozumem i znaczeniem. Cóż u djabła! tak mało się cenisz; bo mnie się zdaje, że wart jesteś cztery tysiące liwrów!
— Widzę jasno do czego to wszystko zmierza — zawołał mieszczanin — nie jestże to czysty napad?
— Pan nas znieważasz — rzekł Cauvignac — i gdyby nam nie szło o zachowanie dobrego imienia armji książąt, obelgę jakąś nam wyrządził, życiem byś przypłacił. A więc panie, daj nam swoje pieniądze; widzisz bowiem konieczną tego potrzebę.
— Któż w takim razie zapłaci mojemu prokuratorowi?
— Ja!
— Pan? czy dasz mi na to jaki dowód?
— Z wszelkiemi formalnościami!
— Podpisany przez niego?
— Własnoręcznie.
— No! kiedy tak, co innego!
— A widzisz pan! Przystajesz zatem?
— Ha! cóż robić, muszę przystać kiedy nie można inaczej.
— No! a teraz daj nam adres prokuratora i bliższe konieczne objaśnienia.
— Powiedziałem już, że to są koszty wypływające z procesu przegranego.
— Z kim?
— Z pewnym Biscarros występującym z prawami dziedzictwa po swej żonie, która była Orleanką.
Cauvignac spojrzał na towarzysza, jakby mu chciał powiedzieć: „nie bój się, mam się na baczności".
— Biscarros?... — powtórzył Caurignac — czy to nie ten oberżysta z okolic Libournu?
— Właśnie ten sam! mieszka niedaleko miasteczka Saint-Martin-de Cubsac.
— W hotelu pod „Zlotem cielęciem".
— Tak jest, alboż go znasz?
— Trochę.
— Nędznik, zmusił mnie do zapłacenia sumy...
— Której nie byłeś winien.