Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/134

Ta strona została przepisana.

— Teraz — rzekł Cauvignac do Ferguzona — weź ten list, pieniądze, przebierz się za rzemieślnika i ruszaj prędko do prokuratora.
— Co ja tam będę robił?...
— Oddasz mu pieniądze, a weźmiesz kwit.
— Nic nie rozumiem!
— Tem lepiej — poselstwo będzie dokładniej spełnione.
Ferguzon pokładał wielkie zaufanie w swoim kapitanie; dlatego też nic nie odpowiedziawszy, ruszył ku drzwiom.
W pół godziny powrócił, zastawszy Cauvignaca siedzącego z mieszczaninem przy stole, raczącego się owem sławnem winem orleańskiem, które to niegdyś tak mile głaskało podniebienie Henryka IV-go.
— I cóż? — zapytał Cauvignac.
— Cóż ma być — jest kwit.
— Czy z pewnością?
Cauvignac podał papier stemplowy mieszczaninowi.
— A co, czy formalny?
— Zupełnie.
— Nie czynisz więc żadnych zarzutów i oddasz mi pieniądze?
— Z chęcią.
Mieszczanin wyliczył cztery tysiące liwrów.
— Tym więc sposobem jestem wykupiony.
— Naturalnie, chyba, gdybyś koniecznie sam chciał służyć.
— Osobiście nie, ale...
— Wiesz co — rzekł Cauvignac — mam jakieś przeczucie, że zanim się rozłączymy, załatwimy ze sobą drugą sprawę.
— Być może — rzekł mieszczanin, uspokojony odebraniem kwitu — ja mam synowca...
— A! a!
— Chłopak burda i awanturnik.
— I od którego chciałbym się uwolnić?
— Niekoniecznie, ale zdaje mi się, zdałby się na żołnierza.
— Przyślij mi go, a zrobię z niego bohatera.
— Mam i drugiego kuzyna, chłopca pełnego zalet, mającego chęć przyjąć obowiązek, a za którego przymuszony jestem płacić znaczną pensję...
— Tak dalece, że wolałbyś, aby przywdział kaszkiet.