Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/169

Ta strona została przepisana.

— Komuż zawdzięczać mam te bezpotrzebne ostrożności?... — spytał Canolles z uśmiechem.
— Królowi, który co tylko czyni, dobrze czyni.
— Bezwątpienia. Chroń mnie Boże, bym miał Jego Królewską Mość spotwarzać, choćby nawet w tym wypadku; chciałbym jednak mieć sobie udzielone niektóre konieczne objaśnienia.
Rozkazuj pan, jestem cały na jego usługi; ośmielę się tylko uczynić panu wzmiankę, że garnizon z niecierpliwością go wygląda.
— Cóż u djabła!... — mruknął Canolles — cały garnizon zatrudniać dla jednego więźnia.
Głośno zaś dodał:
— To ja jestem na pańskie rozkazy i gotów iść, gdzie mnie powiedziesz.
— Pozwól mi pan iść naprzód — rzekł oficer.
Canolles udał się za nim, ciesząc się w duchu, że się dostał w ręce tak dobrego człowieka.
— Sądzę, że pana czekają tortury zwyczajne, cztery dzbanki tylko — rzek mu do ucha Barrabas.
— Tem lepiej — odpowiedział Canolles — mniej napuchnę.
Na podwórzu cytadeli, Canolles ujrzał stojącą pod bronią część garnizonu.
Wtedy oficer, towarzyszący mu, wyjął szpadę i grzecznie się ukłonił.
— Mój Boże, ileż tu ceremonji!... — mruknął Canolles.
W tejże chwili pod sąsiedniem sklepieniem rozległ się odgłas bębna; Canolles odwrócił się i ujrzał, jak drugi oddział żołnierzy, wyszedłszy z pod sklepienia, stanął za pierwszym.
Teraz oficer podał Canollesowi dwa klucze.
— Co to ma znaczyć?... — spytał baron.
— Spełniamy ten obrzęd według przyjętego zwyczaju.
— Za kogóż mnie więc bierzecie?... — zapytał Canolles zdziwiony nadzwyczaj.
— Za pana barona de Canolles...
— Dalej.
— Za gubernatora wyspy Saint-George.
Canolles ledwie się zdołał na nogach utrtrzymać.
— Będę miał honor — mówił dalej oficer — oddać pa-