Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/209

Ta strona została przepisana.

wąchuje wojnę, skoro tak dobrych wybiera komendantów.
— Alboż to bić się będą?... — wtrącił młody oficer, prosto wracający od Dworu. Pan pytasz się, panie Richon, czy bić się będą?
— No tak!
— A ja zamiast odpowiedzieć spytam się pana, w jakim stanie są bastjony Vayres?
— Prawie nowe; bo o dtrzech dni, jak zarządzam twierdzą, zrobiłem w nich tyle napraw, ile nie poczyniono w przeciągu trzech lat ostatnich.
— Dobrze, dobrze; niedługo też będą musiały być użyte — odpowiedział ten sam oficer.
— Tem lepiej — rzekł Richon — bo czegóż żądać mogą wojskowi, jeżeli nie wojny?
— Dobrze — powiedział Canolles — król spokojnie teraz spać może, gdyż Bordeaux z dwoma rzekami trzyma na wodzy.
— Tak — dodał Richon — ten kto mi powierzył to miejsce, liczyć na mnie może.
— Dawno jesteś w Vayres?
— Od trzech dni; a ty, ty Canolles od jak dawna bawisz w Saint-George?
Ja, od tygodnia. Ale powiedz mi też Richonie, jak cię przyjęto? bo mnie z całą świetnością, za co, jak sądzę, nie dość jeszcze tym panom podziękowałem. Wchodząc tu, słyszałem dzwony, bębny, okrzyki radości; brakowało tylko wystrzałów armatnich, które na uczczenie mnie obiecano za dni kilka, co mnie niewymownie pociesza.
— Otóż jaka między nami różnica — odpowiedział Richon — mnie bowiem przyjęto w fortecy o tyle skromnie, o ile ciebie wspaniale. Dano mi polecenie wprowadzenia do Vayres stu ludzi, żołnierzy z pułku Turenjusza, nie wiedziałem jak to uskutecznić — gdy wiem, w Saint-Pierre, gdziem od kilku dni znajdował się, otrzymałem dyplom poierany przez księcia d‘Enghien. Pojechałem więc natychmiast. odałem list memu porucznikowi i bez żadnego hałasu objąłem władze w fortecy.
Canolles śmiał się z początku, ale ostatnie słowa Richona ogarnęły go jakiemś ponurem przeczuciem.
— I jesteś tam jak w domu?... — spytał Richona.
— Staram się pryznajmniej tak urządzić — odrzekł Richon spokojnie.