Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/213

Ta strona została przepisana.

go — ja znam ciebie, dzieje się w tobie coś niezwyczajnego; nic mi o tem nie mówisz, oczywistą jest więc rzeczą, że masz tajemnicę, lecz nie swoję, bo byś mi ją powiedział. Jednakowoż jesteś wzruszony, co u podobnych tobie ludzi, jest objawem ważnej pobudki.
— Przecież się rozstaniemy? — rzekł Richon.
— Rozstawaliśmy się także w oberży Biscarrosa, a jedna kwtedy spokojnym byłeś.
Richon smutnie się uśmiechnął.
— Baronie — powiedział — mam przeczucie, że się więcej nie zobaczymy.
Canolles zadrżał, tyle było głębokiej melancholji w głosie zawyczaj tak pewnym śmiałego partyzanta.
— I cóż stąd — odpowiedział — jeśli się nie zobaczymy, to chyba wtenczas, gdy jeden z nas umrze... umrze śmiercią walecznych; w takim razie, temu co zginie, zostanie ta pociecha, że umierając żyć jeszcze będzie w sercu przyjaciela. Uściskajmy się Richonie!... Życzyłeś mi dobrego powodzenia, ja ci wzapamnie, odwagi i męstwa!
Obaj przyjaciele rzucili się w objęcia i tak przez kilka chwil pozostali.
Gdy się rozłączyli, Richon otarł łzę może pierwszy raz dumne jego spojrzenie mroczącą; potem, jakby obawiając się, by Canolles tetj łzy nie dostrzegł, wybiegł śpiesznie z pokoju, wstydząc się zapewne, iż okazał tyle słabości wobec człowieka, którego nieustraszone męstwo wszystkim znane było.