Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/215

Ta strona została przepisana.

— Niepodobna. Są zwyczaje, z pod których wyłamać się nie można.
— O! mój Boże!
— Co tobie jest, Nanono?
— Lękam się.
— Czego?
— Nie mówiłżeś sam, że parlamentarz przyjechał, aby cię uwieść lub przestraszyć?
— Bezwątpienia; bo każdy z nich jedno z dwojga ma zawsze na celu. Może obawiasz się, Nanono, aby mnie nie przestraszył?...
— O nie! Lecz uwieść cię może.
— Obrażasz mnie.
— Niestety! mój miły, mówię to, czego się boję.
— Tak dalece powątpiewasz o mnie!... Za kogóż więc mnie bierzesz?
— Za tego, jakim jesteś Canolles, to jest, za bardzo szlachetnego, ale i bardzo czułego człowieka.
— Co to ma znaczyć?... — spytał Canolles z uśmiechem — kogóż więc przysyłają mi za parlamentarza? Czy, czasem nie kupidyna?
— Być może.
— A więc widziałaś go?
— Nie widziałam, lecz słyszałam głos jego, a ten wydał mi się za słodki na parlamentarza.
— Nanono, chybaś oszalała; dozwól mi spełnić mój obowiązek; zrobiłaś mię gubernatorem...
— Byś mię bronił, mój kochany!
— Uważasz-że mnie za tchórza, zdradzić cię zdolnego? Prawdziwie, obrażasz mnie, Nanono, swemi podejrzeniami.
— A więc postanowiłeś widzieć się z tym młodzieńcem?
— Obowiązek przyjąć mi go nakazuje, daj mi więc pokój...
— Rób co chesz, mój przyjacielu — smutnie powiedziała Nanona. — Tylko jeszcze jedno słowo...
— Słucham.
— Gdzie go przyjmiesz?
— W swoim gabinecie.
— O jedną łaskę proszę ci, Canollu.
— O cóż takiego?
— Przyjmij go nie w gabinecie, lecz w sypialni.