Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/257

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak — odpowiedział tenże. — Wasz komendant przybywa umrzeć wraz z wami. Uzbrójcie się w odwagę przyjaciele! Podeszli nas zdradą, nie mając nadziei zwyciężyć inaczej.
— Wszystko jest dobre w czasie wojny — szyderczym głosem ozwał się Ravailly, który, z ręką przewiązaną, zachęcał swych żołnierzy, by schwytali Canollesa.
— Poddaj się, poddaj, Canolles — nie przestawał wołać — poddaj się, a uzyskasz warunki korzystne.
— A! to ty, Ravaiily! — wrzasnął Canolles. — Sądziłem żem ci już spłacił dług przyjaźni.
— Jeszcze nie masz dosyć, poczekaj więc...
I podskoczywszy kilka kroków naprzód, z taką siłą rzucił na Ravaillego swój topór, że skruszył kask oficera, stojącego obok dowódcy pułku nawajlczyków i utkwił w jego mózgu.
Nieszczęśliwy oficer padł bez ducha na ziemię.
— A więc to takim sposobem odpowiadasz na moje grzeczne obejście się z tobą? — rzekł Ravailly. — Czasby mi już było przywyknąć do twego postępowania. Przyjaciele moi, to szaleniec ognia do niego! ognia!
Na ten rozkaz, z nieprzyjacielskich szeregów rozległy się wystrzały.
Kilku ludzi obok Canollesa upadło.
— Pal!... — zawołał Canolles do swoich — pal!...
Zaledwie tylko cztery rozległy się wystrzały.
Żołnierze Canollesa, napadnięci w chwili, kiedy się najmniej tego spodziewali, stracili przytomność. Canolles poznał, że już niema ratunku.
— Cofajmy się w głąb twierdzy — rzekł Vibrac — weźmy z sobą ludzi. Zabarykadujemy się i poddamy chyba wtedy, kiedy nas wezmą szturmem.
— Ognia! — krzyknęły dwa głosy, księcia de la Rochefoucault i pana d‘Espagnet. Wspomnijcie sobie waszych towarzyszy zabitych, którzy o zemstę błagają. Ognia!
I grad kul zaświstał znowu około Canollesa, nie zadrasnąwszy go nawet; lecz po raz drugi dziesiętkując jego mały oddział.
— Nazad! — zawołał Vibrac — nazad!
— Naprzód! naprzód! — krzyczał Rayailly. — Prędzej za nimi, koledzy!
Nawajlczycy rzucili się naprzód.