Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/277

Ta strona została przepisana.

Młody król, w iniesieniu, spiął konia ostrogami i poskoczył pierwszy.
Marszałek i Guitaut zrównali się z nim.
— To król... — zawołali razem marszałek i Gutaut.
— Nazad!.. — groźnie wrzasnął szyldwach.
W tej samej chwili spostrzec się dały wyglądające z za parapetu kapelusze i muszkiety żołnierzy, strzegących pierwszego okopu.
Przeciągły szmer przebiegi w orszaku królewskim, po owej groźbie i ukazaniu się żołnierzy.
Marszałek de la Meilleraie, przewidując niebezpieczeństwo, schwycił za uzdę konia króla i skręcił go w bok; jednocześnie prawie polecił woźnicy królowej, aby nieco w tył odjechała.
Gdy król i królowa oddalili się o tysiąc kroków od pierwszych szańców, cała świta rozpierzchła się, jak stado ptaków, spłoszone wystrzałem, marszałek de la Meilleraie zostawił około pięćdziesięciu ludzi na straży przy królu i królowej zresztą wojska powrócił do szańców. Gdy się zbliżyli na sto kroków, szyldwach znowu ich zatrzymał.
— Guitaut weź trębacza — rzekł wtedy marszałek — zawieś chustkę na szpadzie i każ się poddać temu zuchwałemu komendantowi.
Guitaut spełnił rozkaz i zbliżył się do szańca.
— Kto idzie?!... — zawołał znów szyldwach.
— Parlamentarz!... — odrzekł Guitaut, powiewając zawieszoną na szpadzie chustką.
— Wpuścić!... — powiedział tenże sam człowiek, którego już poprzednio widziano na ścianie fortecznej, spuszczono most.
— Czego pan żądasz?... spytał oficer, oczekujący nań w bramie.
— Chcę mówić z komendantem — odpowiedział Guitaut.
— Oto jestem — odezwał się ten sam, któregośmy już po dwakroć widzieli; raz na fortecznej ścianie, a drugi, na parapecie szańca. Stał on teraz blady, lecz spokojny.
— Więc to pan jesteś komendantem Vayres?... — spyta! Guitaut.
— Ja, panie.