Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/29

Ta strona została przepisana.

ciemnym, gdyż ostatnie węgle na kominku już gasły i rzucały niedostateczne światło. Powietrze było ciepłe i przepełnione wonią perfum, zdradzających najwyszukańsze wymaganie tualety.
— Dziękuję ci, wicehrabio — rzekł Canolles — w istocie, lepiej tu, niż na korytarzu.
— Nie chcesz pan spać, baronie? — zapytał wicehrabia.
— Zapewne. Wskaż mi pan moje łóżko, pan, który znasz ten pokój, lub pozwól mi zapalić świecę.
— Nie... nie... to niepotrzebne — odrzekł prędko wicehrabia — pańskie łóżko jest tu na lewo.
Ponieważ lewa strona wicehrabiego była prawą barona, poszedł więc na prawo, natrafił okno, koło tego okna na stoliczek, a na tym stoliczku znalazł dzwonek. Na wszelki przypadek schował baron dzwonek ten do kieszeni.
— A to zabawne! — wykrzyknął — bawimy się w ślepą babkę, wicehrabio. Lecz pocóż pan tak kręcisz się po ciemku?
— Szukam dzwonka, ażeby zadzwonić na Pompéego.
— A na cóż panu Pompée?
— Chcę... chcę, ażeby posłał łóżko koło mojego.
— Dla kogo?...
— Dla siebie.
— Dla siebie?... Co też pan mówi. Lokaj w naszym pokoju! Masz pan przyzwyczajenia trwożliwych dziewiątek. Przecież do djabła jesteśmy dosyć mężnymi, ażeby się bronić samym. Podaj mi pan rękę i zaprowadź do łóżka, którego nie mogę znaleźć... albo... zapalmy świecę.
— Nie, nie, nie! — zawołał wicehrabia.
— Ponieważ nie chcesz mi pan podać ręki, powinieneś przynajmniej dać kawałek nitki, gdyż jestem w istotnym labiryncie.
I poszedł z wyciągniętemi ramionami w stronę, skąd go głos dochodził.
Lecz obok niego prześlizgnęło się coś, jakby cień i poczuł zapach perfum; złączył ramiona, lecz podobny do wirgiljuszowego Orfeusza, objął tylko powietrze.
— Jesteś pan przy swojem łóżku — odezwał się wicehrabia z drugiego końca pokoju.
— Które z dwóch jest mojem?
— Wszystko jedno; ja się nie położę.