Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/310

Ta strona została przepisana.

nizon, to przynajmniej przez większą jego część podzielane było.
Richon zrozumiał, że wszystko już stracone.
— Sam jeden bronić się nie mogę — wyrzekł — jednakże się nie poddam. Kiedy mnie moi opuszczają żołnierze, niech kto inny wchodzi w układy, jak mu się podoba i jak inni zechcą, ale ja tego nie uczynię. Zastrzegam sobie tylko, aby ta garstka walecznych, która mi pozostała wierną jeżeli jest kto, co mi wierność dochował, miała zabezpieczone życie; że niczego więcej nie pragnę. Zobaczymy, kto się podejmie pośrednictwa.
— Ja, mój komendancie, jeżeli się na to zgodzić raczysz i jeżeli moi towarzysze broni zaszczycą mnie swojem zaufaniem — powiedział z judaszowskim uśmiechem Ferguzon.
— Porucznik Ferguzon! porucznik Ferguzon! — krzyczało pięćset głosów, między któremi rozeznać można było głos Barrabasa i Carrotella.
— A więc — rzekł Richon — wolno ci wychodzić i wracać do Vayres, kiedy zechcesz.
— A ty, komendancie, nie dajesz mi żadnej do układów instrukcji? — zapytał Ferguzon.
— Wolne wyjście dla garnizonu.
— A dla pana?
— Nic.
Takie zapomnienie o sobie, byłoby nawróciło zbłąkane umysły, ale ludzie ci nietylko byli zbuntowani, ale i zaprzedani.
— Tak, tak! wolność dla nas — powtórzyli krzykliwie
— Bądź pewnym, komendancie — odezwał się Ferguzon — że nie zapomnę o tobie w warunkach kapitulacji.
Richon uśmiechnął się smutnie, ruszył ramionami, oddali! się i zamknął w kwaterze.
A Ferguzon bezzwłocznie udał się do rojalistów.
Pan de la Meilleraie nie chciał do niczego przystąpić bez zezwolenia królowej, a królowa opuściła już domek Nanoy, aby, jak mówiła, nie być świadkiem wstydu królewskiego wojska i zajęła na mieszkanie ratusz w Libournie.
Oddał więc marszałek Ferguzona pod straż dwóch żołnierzy, a sam konno pospieszył do Libournu.
W mieszkaniu królowej zastał kardynała Mazariniego