Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/382

Ta strona została przepisana.

— Dokażę, lub zginę!
— O, mój bracie, śmierć twoja dowiedzie mi tylko dobrych twoich chęci, ale go nie ocali. On już zgubiony!
— Muszę go ocalić, choćby mi przyszło samemu oddać się za niego! — krzyknął Cauvignac w uniesieniu wspaniałomyślności, które go samego zdziwiło.
— Oddać się za niego? Ty, mój bracie!
— O, bezwątpienia! wszakże nikt nie ma powodu nienawidzieć tego zacnego Canollesa; wszyscy go kochają a mnie niecierpią.
— Ciebie? A toż za co?
Nic naturalniejszego: mam honor być najbliżej z tobą spokrewnionym. Przepraszam cię, kochana siostro, ale to co mówię, powinno być bardzo pochlebnem dla ciebie, jako rojalistki.
— Chwilkę tylko — rzekła Nanona, kładąc palec na ustach.
— Co takiego?
— Mówisz, że jestem nienawidzoną przez bordejczyków?
— Więcej nawet, bo brzydzą się tobą.
— Doprawdy?... — rzekła Nanona z uśmiechem zamyślenia, w którym radość się przebijała.
— Nie myślałem, żeby ci to tak przyjemnem było.
Tażk, masz rację!... — móiwła Nanona prawie do siebie. — Ani Canolles, ani ty, mój bracie, nie zasługujecie na ich nienawiść. Czekaj, czekaj.
Wstała, zarzuciła na siebie długi jedwabny płaszcz i usiadłszy przy stole, pisała coś spiesznie.
— Weź to — rzekła pieczętując list — biegnij sam, bez żołnierzy, bez żadnej eskorty do Bordeaux; znajdziesz w stajni wierzchowca, naktórym całą drogę odbyć możesz w jednej godzinie. Jedź tak spiesznie, jak tylko siły ci dozwolą, oddaj ten list księżnej, a Canolles będzie ocalony
Cauvignac patrzył na siostrę z podziwieniem, ale znając szybkość pomysłów i głęboki jej rozum, nie tracił czasu na rozważanie, dosiadł konia i w przeciągu pół godziny zrobił więcej, niż połowę drogi.
Tymczasem Nanona, widząc go z okna odjeżdżającego uklękła, pomodliła się krótko, wstała, zamknęła złoto i wszystkie swe kosztowności do kufra, kazała zaprządz karetę i z pomocą Finetty ubrała się jak tylko można najstaranniej.