Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/400

Ta strona została przepisana.

ten miły lud niekontent z tego, co dla niego czynisz, książę czyś słyszał?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Gdybym ich rozgniewał — pomyślał Canolles — zdolni byliby mnie porąbać w kawałki... i nie byłbym powieszony, a książę wściekłby się z gniewu...
— Podli tchórze! — krzyknął — poznaję między wami tych, co byli przy oblężeniu Saint-George; widziałem jakieście uciekali. Mścicie się teraz na mnie, za to, żem was pobił.
Ryk wściekłości był odpowiedzią na te słowa Canollesa
— Podli... buntownicy!... nikczemnicy!... — krzyczał dalej.
Tysiące nożów błysnęło i kilka kamieni upadło przy szubienicy.
— Król kazał powiesić Richona i dobrze uczynił; jak weźmie Bordeaux, nierównie więcej was jeszcze powiecie każe...
Na te słowa lud rzucił się jak potok ku wzniesieniu przewrócił straż, połamał palisady i wściekle natarł na więźnia.
W tej chwili, na znak księcia, jeden z katów uniósł Canolessa pod pachy, drugi zakładał mu już stryczek na szyję.
W tej ostatniej chwili, spojrzawszy wokoło dostrzegł w odległości kilkunastu kroków jakiegoś żołnierza na koniu, który jedną ręką zasyłając mu pożegnanie, drugą podnosił muszkiet.
— Cauvignac! to Cauvignac! — krzyknął Canolles chwytając za drabinę obiema rękami, bo te nie były związane.
Cauvignac bronią swoją dał znak temu, którego nie mógł ocalić i zmierzył doń...