Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/60

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XV.

Wspomnieliśmy już, że nasi rycerze jechali na pysznych rumakach, tę mających jeszcze zaletę, że były daleko świeższe, nie tak zdrożone, jak konie szlachty przybyłej na zaproszenie księżnej Condé.
Wkrótce złączyli się oni ze świtą księżniczek i bez żadnego oporu zajęli miejsce wśród licznego grona myśliwych.
Ponieważ zaś każda niemal z zaproszonych osób, przybyła z innej prowincji, jedni drugich nie znali, nie dziw więc, że nasi rycerze, będąc już w parku, bezpiecznie za zaproszonych uchodzić mogli.
Wszystko poszłoby doskonale, gdyby byli zostali na miejscu, lub gdyby nawet, wyprzedziwszy innych, wmieszali się w tłum dojeżdżaczy.
Lecz daleko gorzej sobie postąpili.
Cauvignacowi bowiem, zagrzanemu widokiem polowania, wkrótce wydało się, że to na cześć jego polują; wyrwawszy więc trąbkę z rąk któregoś z myśliwych, wyprzedził wszystkich i puścił się pędem przez zarośla i gaje trąbiąc w nią niezmordowanie; tratując psy, przewracając służących, zalotnie kłaniając się damom, gdy obok nich przejeżdżał; nareszcie wśród najgroźniejszych przekleństw i okrzyków, wpadł na jelenia właśnie wtenczas, kiedy biedne zwierzę przebywszy wielki staw, zupełnie z sił opadło.
— Hallah!... hallah!... — wrzeszczał Cauvignac — przecież go mamy nakoniec.
— Cauvignac — wołał Ferguzon, tuż za nim jadący — Cauvignac, ty tego narobisz, że nas stąd wszystkich wypędzą. Na Boga!.. uspokój się!...
Lecz Cauvignac nic nie słyszał, a widząc, że zwierzę