Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/69

Ta strona została przepisana.

się w rogu galerji; Cauvignac zrozumiał o co rzecz idzie i wyszedł za nim.
Lenet zaprowadził Cauvignaca do swego gabinetu; awanturnik szedł za nim z twarzą napozór spokojną.
Jednak ręka jego z niechcenia opierała się na rękojeści długiego sztyletu, za pas zatkniętego, a bystre i przenikliwe oczy spozierały na wszystkie uchylone drzwi, na wszystkie zasłony.
Nie obawiał on się zdrady lecz zasadą jego było, mieć się zawsze na ostrożności.
Skoro tylko weszli do gabinetu, słabo lampą oświetlonego. Cauvignac jednym rzutem oka przejrzał go i przekonał się, że byli sami.
Lenet ręką wskazał mu krzesło.
Cauvignac siadł z tej strony stołu, na której paliła się lampa.
Lenet usiadł naprzeciw niego.
— Panie — rzekł Lenet w celu zjednania sobie szlachcica — przedewszystkiem, pozwól pan zwrócić sobie swój blankiet. Nieprawdaż, że on do pana należy?
— Należy do tego, co go ma — odpowiedział Cauvignac — bowiem, jak pan widzisz nie ma na nim innego nazwiska oprócz księcia d‘Epernon.
— Kiedy pytam: czy blankiet ten do pana należy, rozumiem przez to, jak go pan otrzymałeś?... Czy z przyzwolenia księcia d‘Epernon.
— Mam go z własnych rąk księcia.
— A więc nie jest on ani skradziony, ani też gwałtem wydarty... Nie stosuję tego bynajmniej do pana, lecz do kogoś innego, od tkórego pan dostać go mogłeś; bo być może masz go pan z drugiej ręki?
— Powtarzam panu. że blankiet dany mi był przez samego księcia, dobrowolnie, w zamian za inny papier, przeze mnie mu wręczony.
— A jakież względem tego blankietu przyjąłeś pan na siebie zobowiązanie?
— Żadnego.
— A więc posiadacz blankietu może z nim zrobić, co zechce?
— Może.
— Dlaczegóż więc pan sam z niego użytkować nie myślisz?