Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/7

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ IX.

Księżyc zaczął już wschodzić, kiedy wicehrabia w towarzystwie swego wiernego Pompéea wyjechał z oberży pod „Złotem cielęciem“ puścił się drogą paryską.
Prawie przez kwadrans wicehrabia pogrążony był w dumaniach. Przez ten czas ujechał blisko półtorej mili.
Nakoniec obrócił się do masztalerza, jadącego za nim w odległości trzech kroków, i zapytał:
— Pompée nie znalazłeś też przypadkiem mojej rękawiczki z prawej ręki?
— Nie, panie.
— A co tam poprawiasz przy tłomoczku?...
— Patrzę, czy dobrze przywiązany i przyciągam rzemienie, ażeby złoto nie dźwięczało; dźwięk złota zwabia nieprzyjemne znajomości, szczególniej w nocy.
— Bardzo dobrze robisz, Pompée cieszę się mocno z twej staranności i rozsądku.
— Są to zupełnie naturalne przymioty w starym żołnierzu, i najzupełniej zgodne z odwagą; jednakowoż, nie biorąc odwagi za lekkomyślność, przyznam się, że bardzo żałuję, iż pan Richon nie mógł nam towarzyszyć, przecież dwadzieścia tysięcy liwrów nie są tak łatwe do ustrzeżenia, szczególniej zaś w dzisiejszym burzliwym czasie.
— Mówisz bardzo rozsądnie Pompée — odpowiedział wicehrabia — zupełnie zgadzam się na to.
— Ośmielę się nawet dodać — mówił dalej Pompée, widząc, że wicehrabia pochwala jego tchórzostwo — że nierozsądnie czynimy, wystawiając się na niebezpieczeństwo. Pozwól mi odjechać, wicehrabio, i opatrzyć mój muszkiet.
— No i cóż, Pompée?
— Muszkiet w dobrym jest stanie, i źle byłoby z tym, coby ośmielił się nas zatrzymać.
— Oho! co tam takiego?