Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/70

Ta strona została przepisana.

— Dlatego, że zachowując go sobie, jedną tylko miałbym korzyść; ustępując zaś panu, zyskać mogę w dwójnasób.
— Cóż pan możesz zyskać w dwójnasób?
— Naprzód, pieniądze.
— Wcale ich nie mamy.
— Będę wyrozumiałym.
— A powtóre?
— Stopień w armji książąt.
— Książęta nie mają armji.
— Lecz wkrótce ją mieć będą.
— Nie wolałbyś pan raczej patentu na prawo formowania jakiego odziału?
— Waśnie tylko co miałem prosić o niego.
— Idzie więc nam teraz tylko o pieniądze.
— Tak, o pieniądze.
— Wieleż pan żądasz?
— Dziesięć tysięcy liwrów. Powiedziałem panu, że będę wyrozumiałym.
— Dziesięć tysięcy liwrów!... — powtórzył Lenet.
— Tak. Przecież będę potrzebował na uzbrojenie i umundurowanie żołnierzy.
— W rzeczy samej, pan żądasz niewiele.
— Więc się pan zgadzasz?
— Targ już skończony.
Lenet wyjął gotowy już patent, wpisał w niego nazwisko podyktowane mu przez młodego człowieka, przyłożył pieczęć księżnej i oddał go Cauvignacowi.
Potem otworzył sekretną kasę, w której zamknięty był skarb buntowniczej armji i wyjąwszy z niej dziesięć tysięcy liwrów w złocie, ustawił je kupkami po dwadzieścia luidorów w każdej.
Cauvignac skrupulatnie wszystko porachował, po skończeniu czego, dał głową znak Lenetowi, że blankiet już do niego należy.
Lenet wziął papier i schował go do sekretnej kasy, sądząc zapewne, że takowy większą ma od pieniędzy wartość.
W chwili, gdy Lenet chował do kieszeni klucz od kasy, wpadł do gabinetu pomieszany lokaj, oświadczając mu, że go wzywają do załatwienia jakiejś wielce ważnej sprawy.
Wskutek tego, Lenet i Cauvignac wyszli z gabinetu.