Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/8

Ta strona została przepisana.

— Gdzie?
— Przed nami, o sto kroków, ot tu na prawo... w tym kierunku.
— Widzę coś białego.
— Oho!... — rzekł Pompée — coś białego. To pewno lederwerki. Na honor! wielką mam chętkę dostać się tam na lewo, do tego płotu; po wojennemu. Uszańcujmy się więc, wicehrabio.
— Jeśli to tylko w istocie jest tak jak mówisz, niema niebezpieczeństwa; bo lederwerki noszą tylko żołnierze królewscy, a przecież ci nie obdzierają podróżnych.
— Wybacz, panie wicehrabio, lecz mylisz się: wszędzie bowiem opowiadają o niegodziwcach, którzy, osłaniając się mundurem wojsk królewskich, popełniają tysiące sprosności. Niedawno nawet, w Bordeaux, łamano kołem dwóch konnych strzelców, którzy... Zdaje mi się, że poznaję mundur konnych strzelców...
— Konni strzelcy mają mundury niebieskie; tu zaś widać coś białego.
— Tak, lecz oni często kładą na mundury białe bluzy; tak zrobili rozbójnicy, których łamano kołem w Bordeaux... Uho!... Ci jakoś wywijają rękami, grożą; to taka ich taktyka, wicehrabio: zasadzają się na drogach, i zdała, z muszkietem w ręku, przymuszają podróżnego do oddania pieniędzy.
— Ależ, mój drogi Pompée — rzekł wicehrabia, który pomimo obawy zachował przecież przytomność umysłu — jeśli oni zdaleka grożą swym muszkietem, i ty pogroź swoim.
— Tak, lecz oni mnie nie widzą — odrzekł Pompée — moja więc groźba byłaby bezkorzystną.
— Jeśli cię nie widzą, zdaje się, że i groźnymi być ci nie mogą.
— Pan zupełnie nie rozumiesz sztuki wojennej — odpowiedział zadąsany masztelarz. — O! tu powtórzy się to samo, co mi się przytrafiło w Korbji.
— Mam nadzieję, że do tego nie przyjdzie, Pompée, gdyż jak sobie przypominam, pod Korbją raniono cię?
— Tak, tak, i raniono strasznie. Byłem wtenczas z panem de Cambes, nieustraszonym człowiekiem. Jednej nocy zrobiliśmy wycieczkę, aby rozpoznać miejsce, gdzie zamierzono wydać bitwę. W dali spostrzegamy lederwerki.