koniecznie zapędzają go jeszcze do innej roboty, łają o niepraktyczność i próżniactwo!...
Tak słusznym uwagom nie przeczyłam wcale, jednakże nie dziwiło mię też bynajmniej, że na Edmunda o czyny wołano. W istocie, ten człowiek miał wielką zdolność do rysunków, i często nam przynosił charakterystyczne, przecudnie nakreślone szkice, miał wielki dar wymowy i często nam prawił zachwycające rzeczy, lecz poza talentem stał próżny i czczy elegancik, chwiała się giętka i powiewna trzcina. Przezwaliśmy go «mistykiem», bo w tym roku właśnie uwierzył w duchy, cuda i magnetyzm. Poprzedniej zimy był zapalonym Heglistą; na przyszłą wiosnę mógł bardzo rozsądnym człowiekiem się zrobić. Jego miękka i wrażliwa natura z otaczającemi ją żywiołami zawsze się do równowagi układała. Ta własność asymilacji, ta własność przyswajania sobie z nazewnątrz wewnętrznych usposobień i przekonań była w nim nawet zupełnie odrębną oryginalnością. Wymawiano mu ją nieraz, lecz ja się ujmowałam, bo w tem korzyść nasza była — zupełnie, jak gdyby co kilka miesięcy przychodził nam kto czytać nową, a zawsze pięknym stylem napisaną książkę».
Kiedy Żmichowska ten portret kreśliła, był Norwid jeszcze ciągle, pomimo wydrukowania w czasopismach kilku wierszy (por. wiersze Nr. 3 i n.), artystą-rysownikiem. Dopiero po powrocie z wycieczki krajoznawczej odczytał w jednym z salonów warszawskich patrjotycznie nastrojony wiersz o pamiątkach krakowskich i wywołał nim taki zachwyt, że najpoważniejszy (a właściwie jedyny poważny) ówczesny poeta stolicy, Antoni Czajkowski, odczytał na następnem zebraniu salonowem wiersz do niego, w którym nazwał go «orłem» i zapowiadał mu wspaniałą przyszłość.
...Ty nas poisz nadzieją, pamiątką, cierpieniem
Orle Norwidzie,
A na twoich zaklęć nutę
Stają duchy, mgłą osnute...
I, Norwidzie, twoje fale
Gdzieś z odwiecznych źródeł płyną
A twa siła wyżej sięga:
Lecisz, pryskasz pod obłoki,
A jaskrawa uczuć pręga
Z ziemi w niebo pędzi wiry,
Jakby struny boskiej liry...
Ten «orzeł», te «struny boskiej liry» zaważyły mocno na losach talentu Norwida. Pierwsze jego utworki były objawem niepospolitego talentu, jeżeli zważy się wiek jego i brak głębszego wykształcenia, ale same przez się nie odróżniały się niczem nadzwyczajnem i tylko z trudem mogłyby wytrzymać porównanie z współczesnemi poezjami poznańczyka Berwińskiego lub krakowianina Wasilewskiego, bez wątpienia głębszemi i silniej wzruszającemi. Przy wytężającej, usilnej pracy mógł ten talent rozbłysnąć, jak gwiazda pierwszej wielkości. Ale przedwczesne a niesłychanie przesadne pochwały musiały oddziałać na dwudziesto-