w słowach tak przesyconych uczuciem własnem i tak silnie i bezpośrednio oddziaływujących na uczucia czytelnika (np. w «Odzie do młodości»), że tkwiący w nich na dnie świat myśli przekrada się w duszę czytającego prawie bez jego wiedzy, nie zdzierając z utworu ani cząsteczki otaczającego go czaru poezji.
Mickiewicz powiedział o sobie już w epoce powstawania IV części «Dziadów», że cała wartość jego poezji polega jedynie na «wydaniu» (t. j. stylu), nad czem bardzo usilnie pracował. Tak było istotnie. W pierwszych jego utworach darmo szukalibyśmy tego, co się zwykle nazywa «lwim pazurem», śladów jakiegoś genjalnego talentu, jakiejś wskazówki, że wyrośnie z nich kiedyś «Wallenrod» czy «Improwizacja»; są one dziwnie podobne do współczesnych im płodów muzy Czeczota czy Zana, dziwnie słabe, a czasem wprost niezdarne. Powoli zaczną się one doskonalić; pod wpływem ustawicznej pracy twardy, nieposłuszny język zacznie się uszlachetniać i pozbywać gminnych naleciałości, a sposób formułowania myśli i kreślenia obrazów będzie coraz bardziej zwartym, bardziej męskim, a przedewszystkiem — prostszym. Wystarczy porównać «Zimę miejską», śmieszącą i odstraszającą sztucznością porównań i wymuszonym, niezgodnym z praktyką życia szykiem wyrazów, z jakimś ustępem «Wallenroda», aby zobaczyć i pracę samą, i jej kierunek. Mickiewicz zrozumiał wcześnie (tak samo, jak Zaleski), że poezja powinna być rozkoszą, nie pracą, i że czytelnikowi trzeba usuwać z drogi trudy myślenia, a dawać jak najwięcej przyjemności łatwego, natychmiastowego pojmowania myśli i ogarniania obrazów, bo tylko wtedy, tylko uwolniony od balastu rozumowego, może utwór poetycki unosić z sobą miłośników piękna w krainę marzeń.
To jest zasadnicza droga, z której poecie nie wolno zejść pod grozą sprowadzenia największego swego wroga: nudy, a zarazem odstręczenia od siebie słuchaczy; idąc zaś nią stale i cierpliwie, może być pewien powodzenia, jeżeli tylko posiada drobnostkę: talent poetycki.
Czy Norwid miał talent?
Przypatrzmy się pierwszej części wiersza «Święty Pokój» (str. 126, nr. 174). Brzmi ona tak:
Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur,
Nieporozpychanych nozdrzem konia —
Jeszcze tylko kilka stromych gór,
A potem już słońce i harmonja.
Jeszcze tylko z hełmu kilka piór,
W wiatru odrzuconych próżnię —
Jeszcze tylko jeden pękły grot,
Błyskawica jedna, jeden grzmot —
A potem już nic...