swą twórczość i dlatego położonym na czele tego wydania (str. 3, nr. 1), stwierdza Norwid uroczyście, że od wielkich poetów romantycznych, których ironicznie nazywa «wielkoludami», «nie wziął nic, prócz dróg, zarosłych w piołun, mech i szalej, prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy».
Trudno o większe nieporozumienie i dalsze — chociaż niewątpliwie nieświadome — odsunięcie się od prawdy. Nie mówiąc już o reminiscencjach w treści, zresztą rzeczywiście nie częstych, o rytmie wielu wierszy, wpadających w takt strof Mickiewicza, Słowackiego, a nawet Krasińskiego, skądże wziął Norwid swój język poetycki? Na kim wzorował swe zwroty, porównania lub przenośnie? Czy ten nowożytny koloryt języka, zjawiający się w pierwszych zaraz jego wierszach, zdobył sobie sam, mozolnie zastosowując swobodę Schillerów i Byronów do sztucznej polszczyzny pseudoklasycznej poezji? Czy, drukując w dwudziestym roku życia swe «Dumania» i «Marzenia», przeszedł już był osobiście zdobywczą pracę Mickiewicza i nie brzęczały mu w uszach rymy «Marji» lub «Pana Tadeusza»? Czy nie weszły mu były w krew powtarzane przez ogół inteligencji jako bezimienna już nawet wówczas spuścizna echa tego nowego świata wyobraźni, który z ludowej polskiej lub ukraińskiej i z zachodnio-europejskiej twórczości przynieśli nam nasi romantycy? Bez nich, bez ich pracy, jakże inaczej wyglądałyby utwory Norwida! Mógł on o tem wszystkiem zapomnieć tylko dlatego, że pierwotne przecenienie, a później, z jego zresztą winy pochodzące, niedocenienie istotnych jego wartości tak mu w rozgoryczeniu wyolbrzymiło skarby własnej twórczości, że cień ich przysłonił sobą wszystkich szczęśliwych współzawodników.
Takie same nieporozumienia czekają czytelnika także w dziale epiki. «Szczesna» nazywa się «powieścią», «Quidam» «przypowieścią», przyczem Norwid zastrzega się, żeby jej przypadkiem nie uważać za «powieść», ale jaka różnica ma zachodzić pomiędzy temi rodzajami poezji, nie wyjaśnia. We wstępie do «Assunty» zaznacza, że w literaturze polskiej istnieją tylko dwa «poematy miłosne, t. j. Dziady, część pierwsza (!), i W Szwajcarji, poczem dodaje: «Marja Malczewskiego jest powieścią». Wynika z tego, że w pojęciu Norwida powieść poetycka, taka, jak Marja, nie jest poematem, lecz czemś niższem. Zdaje się, że ta właśnie pogarda dla powieści z jej powiązaną w akcję treścią, z wzorowanym na tragedji węzłem dramatycznym, podsunęła mu myśl, że prawdziwie wielki poeta powinien bez tych poniżających poezję dodatków przykuć uwagę czytelnika i zdobyć jego podziw. Spróbował tego w «Quidamie». W liście do Z. Krasińskiego, stanowiącym wstęp do tego utworu, usprawiedliwia się, że skorzystał tylko z nie-