Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/066

Ta strona została skorygowana.

Miałżeby to być przeto obraz pokolenia,
Co w wilję chrześcijańskiej prawdy objawienia,
Między zachodem greckiej i żydowskiej wiedzy,
Dziko rośnie i ginie, jak zioło na miedzy,
A za patronów jeśli w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wypędzone
Z ciał, które żołdak rzymski popychał ostrogą,
Przedmęczeńskie i w wieków wieki uwielbione.
............

II.

Tego, coś dotąd czytał, pisać miałem wstręty,
Przeto, iż chemją trąci, trąci alembikiem[1],
I jest, jakobym w bajce handlował bydlęty,
Wołając: «Zapęd głupi nazywani tu dzikiem,
Wół z rogi złoconemi jest bursowy[2] cielec,
Żołądek jest publiczność, doktryner widelec».
Któżby chciał tak wycinać w pień Raje majowe,
By widz leniwy, w stronę pozierając owę,
Coraz to nowszy przedmiot odbitym czuł w oku,
Nie domyślił się ruszyć — i umarł... w szlafroku!
Ale widziałeś, ale dotknąłeś rękoma
Publiczności prywatnej, ile nieruchoma
I jako, z autorem gdyby który raczył
Nieco się współtrudzić, pierwejby zrozpaczył.
Aż przyjdzie czas niebardzo i wiele czekany,
Gdy jako za Szekspira dni, iż był nieznany,
Wołano, z koni ciężkich zsiadając o mroku:
«William, potrzymaj strzemię! A z którego boku!
Cóż, będę z lewej strony zsiadał — czyś oszalał?
Nierozgarnięty chłopiec! Lub wódką się zalał..»
I Szekspir stąd, gdy stylu jasnego kryształy
Przejmie, Falstafów[3] lepsze poda ideały!
I będzie postęp wielki w grubijaństwa stronę,
Jakkolwiekby je cudza słodziła ogłada,
Kupiony polor wdzięczył, guziczki złocone,
Ton obcy, który zawsze, czyj jest, się wygada.
A skoro przez lat wiele cichości i nocy
Pisarz jaki zacniejsze poczucia rozbudzi,
I poczną drgać nasiona, czy kamienie w procy,
Czy serca, ku wskrzeszeniu poruszonych ludzi,
I on od niwy własnej wezwany poszeptem
Żywiołów «Jestem!» rzecze, nazwą to konceptem.
A choćby rzekł: «Męczeństwo prawdy jest świadectwem,
Bez względu, czy toporem, krwią czy jakiem śledztwem
Znaczone, czy obelgi pogodnem przeżyciem»,
Katechistyczną nocję[4] tę nazwą «odkryciem»!
Jest bowiem męczennika palmy nadużyciem
Nie być wymalowanym z suchotniczą twarzą
Na węglach, które, iż są gorejące, parzą!
(Indyjskie to, o ile boli; ile łudzi,
Francuskie, a o ile ułomne, to ludzi!)
I koniec jest, że marność ta, pod dni ostatnie
Zygmunta[5], gdy rozrywał skrzydłami tę matnię,
Nawpół już ulatując — że ta powiatowość
W imię kapusty (rzeczy skądinąd wybornéj)
Pozwie go, iż pominął swoją narodowość,
Człekiem że był zanadto, że minął grunt orny,
Brzozy płaczące, bydła wracające trzody,
A szukał, szukał kędyś pomiędzy narody,
Gdzieś — u świętego Piotra grobu, lub w nowinie
Apokalipskiej[6] perły że rzucał...

  1. alembik (gr.), przyrząd do destylacji płynów.
  2. bursa (łac) — giełda.
  3. Sir John Falstaff, postać, stworzona przez Szekspira w dramacie «Henryk IV» i w jednej z komedyj; jest to łgarz, pijak, tchórz i wymowny a dowcipny samochwalca. Na nim wzorował Sienkiewicz swego Zagłobę.
  4. katechistyczna (gr.) nocja (łac.) = pojęcie, do którego doszło się przez pytania i odpowiedzi.
  5. Zygmunta Krasińskiego.
  6. mowa o poemacie prozą Krasińskiego p. t. «Legenda».