Dosyć, dosyć tych cacek!... Trudno mi, nie mogę
Bawić się, bo mam jakieś silniejsze przeczucie,
Co odpycha pieszczoty, wzbudza nawet trwogę,
Że już nie czas.
Więc klęknij, dumaj o pokucie,
Żałuj, żeś przeżył chwilkę! Cha, cha! Dziwny człeku!
Twoje życie — to cząstka tak zwanego wieku,
A wiek — sto lat; choć zginie, wieczność o nim nie wie,
Bo gdzież taka drobnostka może ją obchodzić!
Cha, cha! Dalej, pątniku! Zacznij płacz rozwodzić,
A ja wzajem rozrywki będę szukać w śpiewie:
Gdy po deszczu, po majowym,
Wstęga tęczy cicho spłynie,
Ja w wianeczku lilijowym
Biegam sobie po dolinie.
Biegam, latam...
Precz, córko pieszczot i gnuśności!
Ja nie chcę mdłych rozkoszy — sam z sobą zostanę
I będę badał — śledził — przeczucie nieznane,
Które wrosło w me serce — przeczucie wielkości!...
No, zostań sobie, zostań, lecz o tem,
Ażebyś twoich szałów nie żałował potem!
Zostań, a ja tymczasem polecę daleko
I zacznę moje czary — bo też umiem cuda,
Jakie stwarzać niekażdej rusałce się uda.
Ja czasem mrugnę tylko figlarną powieką,
Klasnę w dłonie, zawołam: «Dalej, moje kwiatki!
Kto też najprędzej biega!» — a wnet na przegony,
Przez zarośla, mogiły, pola i zagony,
Rwą się róże, lilije i pełzną bławatki,
I krzaki bzów wędrują,
Ziemię za sobą prują...
Ja zaś wciąż klaszczę w dłonie, lecę lotem strzały,
Na pogoń kwiatów patrząc, nucę pieśń radosną,
A gdy stanę, wnet wszystkie przy mych stopach wrosną,
Jakby się nie zmęczyły, jakby nie biegały,
Jakby, tędy przechodząc, ogrodnik przypadkiem
Zgubił garść różnych nasion, a stąd kwiaty wzrosły
I przez zmrużone pączki spojrzały ukradkiem,
I świeże czoła wzniosły.
Płonna maro, uciekaj! Czy widzisz? Tam, w dali
Iskierka, błyskawica — ach, niebo się pali!
Zastęp wojska, rażony, jak zdeptana żmija,
Wściekłym jadem nabrzmiewa, kurczy się i zwija —
Zmora wojny to sprawia! Bo też umie cuda,
Jakie stwarzać szatanom nawet się nie uda —
Ona, klaszcząc mieczami, ryczy przeraźliwie:
«Hejże! Kto chce wawrzynów?» — a wnet tłumy lecą,
Dzikim wzrokiem, jak światłem pogrzebowem, świecą
I, przeskakując trupy, uganiają chciwie,
Uganiają, konają, nie z rozrządzeń nieba,
Lecz z pragnienia wawrzynów — liści im potrzeba!...
Liści im potrzeba!...
Ach, jakżeś ty niedobry! Takie straszne rzeczy
Gadasz, że aż dreszcz bierze! Wierz mi, mój kochany,
Że twojej tak głębokiej, tak zatrutej rany
Dzielność moich uroków nawet nie wyleczy,
Więc żegnam cię na zawsze!...
I, między gęstwiny,
Jęczący, głuchy szelest zlekka dał się słyszeć,