I mdlał — konał — nareszcie całkiem przestał dyszeć;
Potem raz tylko drgnęły gałązki leszczyny,
A potem wszystko ścichło.
Ha! spadł ciężar z duszy!
(Krzyknął młodzian radosny i powstał raptownie),
O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,
Bo, chociaż chwilę strasznych przetrwałem katuszy,
Choć tłum rojonych cierpień brał mię w swoje kleszcze
I gniótł, dręczył — jednakże teraz szydzę z niego,
Teraz godowy puhar dla siebie nalewam,
I dotykam ustami brzegu złoconego,
I będę szczęsny jeszcze,
I jeszcze pieśń zaśpiewam:
Młodości, ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przenikaj z końca do końca!
Póki w cienistych kniejach buja rzeźka łania
I z lekkością marzenia suwa się po lesie,
Póty oko zachwyca — lecz, gdy wiatr rozniesie
Garstkę spaczonych kości, które pleśń osłania,
Któż ten widok podziwi? Tak samo myśl człeka:
Zrazu wiele ma krasy, lecz, gdy się rozsypie
W garść spaczonych wyrazów, które znów poszczypie
Pióro zatrutem żądłem i tak porozwleka
Po bladych stepach księgi, cóż z tej pastwy gadu
Zostanie powabnego?...
Kwiat od kropli jadu
Zwarzy się i przepadnie, lecz, gdy przyjdzie rosa,
Otworzy modre oko i przyćmi niebiosa.
Kto więc myślą pisarza chce się uradować,
Ten niechaj ją przytuli do łona swej duszy,
I niechaj ją obejmie uczuciem, a wzruszy
Martwe znaki, że wreszcie nie zechcą tamować
Głosu swego, i będą kwilić, jako stada
Nawpół zbudzonych ptaków promieniem jutrzenki,
A poznamy dopiero, jak to myśl upada
Na siłach, jak to płacze, kiedy ją w sukienki
Czarnych głosek obleką!
Gdybym zrzucił ciało
I z kości się wyłamał, gdyby pozostało
Ścierwo w błocie, a dusza jeszcze miała oczy
Dla świata, tobym może jaki hymn proroczy
Wielkim głosem zanucił — ale gdy tak słaby
I tak maluczki jestem, skądże wezmę siły
Ku temu? Bo, choć myśli, jak najemne draby,
Klną dziko i wołają, by im zapłaciły
Słowa moje, lecz słowa?... Blaszki pozłacane,
Mdłym dźwiękiem gadające! Grosze połamane,
Fałszywe... Ha, ubóstwo, nędza to szalona.
Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona
Dusza, co począć, nie wie — albo raczej może
Wie wszystko — i do Ciebie woła: «Pomóż!» Boże...
Takie to zgraje marzeń tu i ówdzie rosną,
Jak kępy żółtej trawy, ocuconej wiosną —
Takie to bole człowiek póty cierpi, póty,
Póki nie zdziała czego, póki, nie zakuty
W czyn swój, marnieje tylko albo się sposobi,
Albo się uczy robić wprzódy, nim co zrobi.
Myśl z dźwiękiem butne harce wiedzie bezustanku,
A snać inaczej pieśni wcaleby nie było.
Więc plączą się widziadła, niby na krużganku
Wysokim stojącemu, gdy tak jakoś miło,
Tak mdło uczucia grają, a spadzistość bliska
Drażni oczy, a poręcz, zgniłem próchnem śliska,
Drażni serce — i tylko niebo wycieplone,
Tylko samotna chmura, jak ślepy kaleka,
Bez toru zabłąkana, tylko okroplone,
Ciche drzewa snem marzeń zachwycają człeka.
My więc, dla których pióro, jak proporczyk biały,
- ↑ Prawdopodobnie do Anny Skimborowiczowej, żony Hipolita, wydawcy warszawskiej «Gazety Porannej».