Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/075

Ta strona została skorygowana.

I mdlał — konał — nareszcie całkiem przestał dyszeć;
Potem raz tylko drgnęły gałązki leszczyny,
A potem wszystko ścichło.

Ha! spadł ciężar z duszy!
(Krzyknął młodzian radosny i powstał raptownie),
O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,
Bo, chociaż chwilę strasznych przetrwałem katuszy,
Choć tłum rojonych cierpień brał mię w swoje kleszcze
I gniótł, dręczył — jednakże teraz szydzę z niego,
Teraz godowy puhar dla siebie nalewam,
I dotykam ustami brzegu złoconego,
I będę szczęsny jeszcze,
I jeszcze pieśń zaśpiewam:

Młodości, ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przenikaj z końca do końca!


9. DO ***[1].

Póki w cienistych kniejach buja rzeźka łania
I z lekkością marzenia suwa się po lesie,
Póty oko zachwyca — lecz, gdy wiatr rozniesie
Garstkę spaczonych kości, które pleśń osłania,
Któż ten widok podziwi? Tak samo myśl człeka:
Zrazu wiele ma krasy, lecz, gdy się rozsypie
W garść spaczonych wyrazów, które znów poszczypie
Pióro zatrutem żądłem i tak porozwleka
Po bladych stepach księgi, cóż z tej pastwy gadu
Zostanie powabnego?...

Kwiat od kropli jadu
Zwarzy się i przepadnie, lecz, gdy przyjdzie rosa,
Otworzy modre oko i przyćmi niebiosa.
Kto więc myślą pisarza chce się uradować,
Ten niechaj ją przytuli do łona swej duszy,
I niechaj ją obejmie uczuciem, a wzruszy
Martwe znaki, że wreszcie nie zechcą tamować
Głosu swego, i będą kwilić, jako stada
Nawpół zbudzonych ptaków promieniem jutrzenki,
A poznamy dopiero, jak to myśl upada
Na siłach, jak to płacze, kiedy ją w sukienki
Czarnych głosek obleką!

Gdybym zrzucił ciało
I z kości się wyłamał, gdyby pozostało
Ścierwo w błocie, a dusza jeszcze miała oczy
Dla świata, tobym może jaki hymn proroczy
Wielkim głosem zanucił — ale gdy tak słaby
I tak maluczki jestem, skądże wezmę siły
Ku temu? Bo, choć myśli, jak najemne draby,
Klną dziko i wołają, by im zapłaciły
Słowa moje, lecz słowa?... Blaszki pozłacane,
Mdłym dźwiękiem gadające! Grosze połamane,
Fałszywe... Ha, ubóstwo, nędza to szalona.
Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona
Dusza, co począć, nie wie — albo raczej może
Wie wszystko — i do Ciebie woła: «Pomóż!» Boże...

Takie to zgraje marzeń tu i ówdzie rosną,
Jak kępy żółtej trawy, ocuconej wiosną —
Takie to bole człowiek póty cierpi, póty,
Póki nie zdziała czego, póki, nie zakuty
W czyn swój, marnieje tylko albo się sposobi,
Albo się uczy robić wprzódy, nim co zrobi.
Myśl z dźwiękiem butne harce wiedzie bezustanku,
A snać inaczej pieśni wcaleby nie było.
Więc plączą się widziadła, niby na krużganku
Wysokim stojącemu, gdy tak jakoś miło,
Tak mdło uczucia grają, a spadzistość bliska
Drażni oczy, a poręcz, zgniłem próchnem śliska,
Drażni serce — i tylko niebo wycieplone,
Tylko samotna chmura, jak ślepy kaleka,
Bez toru zabłąkana, tylko okroplone,
Ciche drzewa snem marzeń zachwycają człeka.
My więc, dla których pióro, jak proporczyk biały,

  1. Prawdopodobnie do Anny Skimborowiczowej, żony Hipolita, wydawcy warszawskiej «Gazety Porannej».