Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.
19. NAD GROBEM JULJI CAPULETI WE WERONIE.

Nad Capuletich i Montekich[1] domem
Spłukane deszczem, poruszone gromem
Łagodne oko błękitu
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na wywrócone bramy do ogrodów
I gwiazdę zrzuca ze szczytu.

Cyprysy mówią, że to dla Juljety
I dla Romea łza ta z nad planety
Spada i w groby przecieka;
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I że nikt na nie nie czeka.


20. DO MEGO BRATA LUDWIKA[2].

Florencja, 1844.

Na pismo moje garść obcego piasku,
Na północ wiele, wiele rzucam myśli,
Żeby ci posłać cały świat w obrazku
I uogólnić, co się dniowe kréśli:
To z ziemi, którą ujuczyłem głoski,
Z onego pisma mało-większej wagi
I z onych myśli, co, jak atom boski,
Zdają się ciemne żegnać sarkofagi[3],
Przez ludzki nałóg glob utoczę drobny
I puszczę na świat — niechby wrzał osobny!

Atomów władcy, marzeń wodze nikłych,
Z dzielnicy naszej cieszmy się i rządźmy!
Nadzwyczajnego wiele jest u zwykłych,
Popatrzmy w niebo, tam górnymi bądźmy,
A ręce w zwyczaj ujarzmiwszy — prządźmy!

Na wielką ucztę do górnego sklepu,
Mało jest, ktoby wszedł jak Eljasz prorok.
Płomiennej osi nie z onego szczepu,
Co wiosna rodzi, zima trzebi co rok,
Lecz z tego krzesać, rosnącego w jasność,
Co Panu winien, że nie może zgasnąć.

Bo nie zginęło żadne utęsknienie,
I żadna boleść nie przewiała marnie,
I żaden uśmiech błahy nieskończenie;
Jest taki anioł, co skrzydłami garnie
I śmiech i boleść, i to niedotkliwe
Człowieka chaos bierze w dłoń, jak żywe.

A droga taka jest na wieże życia,
Że wiele szczeblów idzie coraz wiotszych,
Jaśniejszych coraz, przezroczystszych, złotszych,
Jak różne sny są, różne serca bicia:
A który szczebel dłonią witasz chciwie
I obłokowe czujesz w nim widziadło,
Nogami zdepczesz, stojąc na łuczywie,
Bo już ci skrzepło, w rzecz się ścięło — zbladło.

To rzeczy dola — wielem widział rzeczy...
Młodości dola — sny kochałem ciemne;
Z tych jedne były mdłe i nie do rzeczy,
Jak kwiaty — drugie, lekkie i nadziemne,
O trzon łodygi wyższe kału. Z mleczy,
Co po urwaniu perłą wzeszły białą,
Mniemałem słodycz wyssać — jakże mało!

A jam się otruł... wiesz, że byłem struty?
(Wspomnienie równą ma trucizny siłę).
Co teraz powiem, będzie złe i zgniłe
I szkieletowe, jako ptak zepsuty,
Co z nieba zleciał, wietrznym zwiany słupem,
I we mrowisku się przewala — trupem.
............
Z miłości szydzić, mszcząc się na uczuciu,
Albo teoryj kilka zimnych złożyć,
Jak kilka głazów na bożnicę Psuciu,
I młode serca ziębić lub ubożyć;
To jeszcze kochać, jeszcze być zalotnym!
A czemu nie chciał boski ogień służyć,
Starać się iskrą lub płomykiem błotnym
W niewiadomości ciemnych dróg przedłużyć —

Lecz być wesołym, ile ludziom wolno,
I tyle smutnym, ile ludzie muszą;
I widzieć jasno, jak te różę polną
Dla kilku kłosów nieobacznie kruszą,
I jeszcze mniemać, wierzyć, że tak muszą...

(Do świata, który-ć obiecałem stworzyć,
Był piasek listu, myśl i przestrzeń drogi,
Lecz mógłżem sądzić, że łzę trzeba włożyć
Dla prawdziwości bytu czy przestrogi?)

Mówiono do mnie: «Szczęście na tym świecie
Wtedy jest tylko, gdy nieszczęścia niéma».
Odpowiedziałem: «Czemże słońce w lecie,
Co otwartemi patrzy w świat oczyma?
Czy to jest doba, kiedy cieniu niéma?»


  1. dwa wrogie sobie werońskie rody szlacheckie, przedstawione przez Szekspira w tragedji «Romeo i Julja».
  2. Ludwik Norwid (1820—1882), literat, od r. 1846 emigrant.
  3. sarkofag (gr.) — grobowiec w kształcie rzeźbionej trumny kamiennej.