Zaiste, jeśli w ścisłe atomy marmurów
Przenika istność jaka, od śmiertelnych lżejsza,
I błądzi tam po śnieżnym labiryncie głębi,
To radość jej w upały musi być niemniejsza...
Jest bowiem chłód wilgotny i ten, co nie ziębi,
Ale obejma zewnątrz świeżością młodzieńczą
I czyni, że nie dziwisz się piersiom z marmuru,
Ani bluszczom, co, chodząc po nich, czoła wieńczą...
W tymto chłodzie usiadłem pod wklęsłością muru.
A gdy usiadłem, myśl ma błądziła około
Bani onej, o której mówi Jonasz prorok,
Że dał ją Bóg, aby mu ocieniała czoło.
Zaiste, bań podobnych tyle rośnie co rok —
Myśliłem — a gdy robak, zarówno stworzony,
Dostanie się przypadkiem wewnątrz bani onéj,
To nuż się swarzyć z Twórcą!...
I smutno mi było,
Że się o banię nieraz z mym Aniołem-stróżem
Kłóciłem i że ludzkość — nie paniątkiem bożem.
To gdy myśliłem, coś się obok poruszyło,
A skorom się obejrzał, spostrzegłem na ławie
Tuż siedzącego męża z fizjognomją miłą,
Lecz miłą, jak się równej nie spotyka prawie.
Wysoki był, w ramionach szeroki i w czole,
A włos miał krótki, dobrze osrebrzony wiekiem,
Na piersiach rodzaj płaszcza szytego w półkole
I upiętego klamrą z zakrzywionym ćwiekiem.
Spokojnie siedział, dwoma pierwszemi palcami
Trzymając się za brodę. Dalej od drzwi grobu
Upadał cień, jakoby ktoś szedł usiąść z nami
I wstrzymał się. Zaprawdę — nie czekałem obu.
Wszelako, że mój sąsiad oblicze miał słodkie,
Nie wstałem z miejsca innej szukać samotności,
Ale jak dziewczę, które z sobą gra w stokrotkę,
Skubałem liść, nie patrząc na tych jegomości.
Wtem sąsiad mój, wskazując na cień, rzecze: «Czeka,
Poeta czeka...» Na to ja: «Gotowy-m, panie,
Ustąpić miejsca...» Lecz on z uczuciem człowieka.
Któremu się podoba w danym zostać stanie:
«Zaniechaj» — rzecze — «czeka nie miejsca, lecz chwili,
W której się spotykamy i teraz, jak dawniéj,
Kiedyśmy tu za czasów oddalonych żyli...»
Na to ja, myśląc, że są męże jacy sławni,
Wróceni z grobów, bardzo uczułem się lichym,
I nie wiedziałem dalej, jak ciągnąć rozmowę,
I czyli ciągnąć, albo pozostawać cichym...
Ciekawy byłem — dobrze starca uważałem,
Mierząc profil z znanemi biusty[1] wielkich ludzi.
Myśliłem spytać, ale, spytać chcąc, drżałem.
Że jest jednakże drżenie, co odwagę budzi.
Więc, skubiąc liść mój: «Panie», rzekłem, «radbym wiedzieć,
Z kim szczęście mam zamieniać słowo i tu siedzieć?»
A on mi na to: «Zwano mię miasta konsulem,
Przełożonym, jeżeli chcesz, to niby królem;
Bo nie wiem, jak się godność ta dzisiaj tłumaczy,
Imię zaś moje Balbus... Również gość niech raczy
Zamienić to zwierzenie...» Więc ja rzekłem: «Cieniu,
Dosyć będzie, gdy powiem, że jestem z narodu,
Któremu żywot cieniów w pół-śnie, w bezimieniu
Nieobcym jest, że przeto nawykłem od młodu
- ↑ profil (franc.), kontur twarzy, oglądany zboku; biust (franc.) = popiersie.