Sposobu bycia, który nie zacięży tobie...
To zaś wiedząc, cóż mówić zresztą o osobie!?»
Więc on, na ławie miejsca oszczędziwszy sporo,
Podniósł rękę, wołając: «Poeto, siądź z nami!...»
I wszedł młodzian ów krokiem stanowczym, lecz skoro,
A oczy miał jakoby przeciążone snami,
Podeschłą skroń, żółtawy wieniec, laskę w ręku,
Ni to, ażeby wesprzeć krok, ni to dla wdzięku,
Lecz jako człowiek, gałąź łamiący w podróży,
Żeby ją w pierwszej lepszej porzucił kałuży.
Tak wszedł i usiadł. Balbus rzecze: «Gościa mamy».
Na co poeta: «Dobrze!», a ja: «Więc się znamy».
A on: «Dom mój do dzisiaj pokazują codzień,
I pustkę tę daleki ogląda przechodzień,
I w najtajniejsze wchodzi rozwalin zakątki,
A przecież imię rzadki zaznał dla pamiątki...»
To mówiąc, laską ziemię ruszał nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie:
«Imię?... Medal, którego zazdrość lewą stroną,
A prawą kropla potu, łez, lub krwi, z koroną...
Medalem rzucam (tutaj laską zlekka rzucił)
I patrzę, którą stroną światu się obrócił...»
Tu począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie:
«Grekiem będąc, ja chciałem przez serce narodu
Przewiać, jak pieśń, jak akord harmonji[1], a imię
Na rymów rym, na koniec zostawić rapsodu...[2]
Jak nebulosy[3] one w przestrzeniach olbrzymie,
Obejmujące wiele gwiazd przejrzystą szatą,
Gdy każdą grzywą trzęsie promieni bogatą
I za nic ma, ma za czczość ciało, w którem płynie,
Tak chciałem, by z imieniem mem stało się w czynie.
Nie chciałem być, lecz bytów harmonję pić wieczną;
Nie chciałem iść, lecz drogą rozesłać się mleczną...
Nie chciałem mieć imienia, to jest mieć je chciałem,
Ilem go nie osłaniał, ile je zszarzałem!...»
Tu począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Pół do Balbusa mówiąc dalej, a pół do mnie:
«Pomnę, że gdy kolonji tej podniosłem czoło,
Tak, iż o zaburzeniach wieść latała wkoło.
Wieść, sama z siebie wnętrznem poczęta dojrzeniem,
Nie żyłem więcej w domu, lecz pod arkad[4] cieniem,
Na grup patrząc akcenty, coraz bliższe chwili,
W której się w akcent wszystkość żywota przesili —
I byłem jako Jowisz...
«...Aż jednego razu
Z za miasta wracam, kędy czytałem Platona,
A myśl mam jako deskę świeżego obrazu,
Którą ku słońcu malarz zwraca, gdy dokona,
Jaskrawą, lecz niezgrabnie trzymać się dającą...
«Tak idę z myślą, niby obraz świeży schnącą...
I dochodziłem, gdzie dziś po złamanym murze
I po kolumnach poznasz Izydy[5] podwórze.