Po dwóch salonu stronach komnaty wpółcieniu,
Z których na ogród wielkie podwoje otworem —
Szerokie wschody — wazy, rzezane w kamieniu,
Ociekające roślin pnących się doborem —
Noc księżycowa — zapach akacji — szmer wody
Dalekich kaskad[1], które wilgocą ogrody —
To nietańczących przystań.
Tańczący, przeciwnie,
W całej wszechtęczy blasku oczy swe kąpali,
Każdy się w stu zwierciadłach oglądał naiwnie,
Śmiechów, brylantów, drobnych grzecznostek, opali,
Westchnień, szmaragdów, kwiatów fałszywych, rumieńców,
Atłasów białych... chaos!... Chciałem dodać «wieńców»
Dla rymu — ale wieniec jeden był, jedyny,
A wieniec panny młodej, wieczoru królowej
Kto widział go, ten widział mirt i dwa jaśminy,
Obejmujące czoło posągu Canovy[2],
A kto ten posąg widział, ten przypomniał pewno
Z życia Canovy oną śmieszną rzecz i rzewną,
Jak brał łachmany na się i sakwy podrożne,
Stając, gdzie Hebe[3] jego dawała jałmużnę.
Spóźniony Grek! Daninę widział chrześcijańską
Jak nektar, bogom łany, i z swojej Wenecji,
Poglądał na świat, rzekłbym, przez szybę pogańską
(Gdyby nie anachronizm[4] szyb w klasycznej Grecji...)
Lecz mniejsza o to — idzie tu o pannę młodą,
Że przypomina Hebe Canovy urodą
I że ma wieniec z mirtu, a ulotną szatę,
Której mgłę gwiazdy gęsto spinają bogate,
I że zwierciadła z tego bardzo są szczęśliwe,
Oddając sobie wzajem arcydzieło żywe.
Początki tego, co dziś balem się nazywa,
Różne są, w czem bogactwo i smak się odkrywa.
Lecz wszystkich balów środek zawsze jest ten samy,
A koniec, jak komedji, tragedji lub dramy:
Jeśli komedji, koniec jest na samym końcu —
Jeśli dramy, to koniec jest o rannem słońcu —
Jeśli tragedii, wtedy koniec w środku bywa,
I wpada rycerz, piękność zemdloną porywa,
A koń go wierny zbawia od strasznej pogoni,
Pan młody mnichem, ojciec klnie albo łzy roni...
Wszystko jest przewidziane na wszelki przypadek,
Jak: wieniec z mirtu, metryk dwie, drużka i świadek,
I rzadko dzisiaj rycerz wpada nieczekany
Z czarnem na hełmie piórem... Częściej kto na boku
Pomodli się i lekki ból poczuje w oku
I da jałmużnę nędzy, przypadkiem spotkanéj,
Której powiedział anioł: «Stój u tamtej ściany!»
— Częściej kto rylcem sobie zapisze stalowym:
«Dziś się narodził człowiek z rozumem światowym»
I pyszny jest i mówi: «Siebie zwyciężyłem,
Człek jest śmiertelny — życie chwilką — ja czem? pyłem».
I idzie szukać równych, by jasno powiedział,
Czego się sam od siebie jak na złość dowiedział.
Że rzadkie są porwania, zwłaszcza u narodów,
Co, zniósłszy klas różnicę, pozywają za to,