I granitu nie brak w sercu mas,
Kształtów nie brak, rąk nie brak, głów nie brak,
Niechże raz już gmach nowy,
Nie okruszyn starych nowy żebrak,
Lecz gmach nowy wstanie... Dość jest nas!
Czasów karta jedna się przewiewa,
A nic nie utworzyli;
Po niej idzie druga — ta opiewa,
Że mało uradzili;
Czasów karta trzecia, jak liść drzewa,
Nim się z pączka wychyli...
I smutno, gorzko. — Czemuż to Królestwo boże,
To Pańskie Jeruzalem w idei upiorze,
Dotykalniejszych na się kształtów wdziać nie może?
Błogosławieni pokój czyniący na ziemi,
Albowiem ci synami zwani są bożemi,
Podrzutek zaś w dziedzictwo królestwa nie bierze,
Ani mu bram ojcowscy pokażą żołnierze.
Palmy, psalmy
Modłami;
Siebie oto rozpalmy,
Siebie sami!
Potem balsam pokoju
Między Mądrość a Wiarę
Niech wycieka ze słoju —
I pomiędzy nowe dni a stare,
I pomiędzy mądre a władnące,
Jako strumień po łące,
I gdzie serce z głową ma granice,
Jak łzy czyste, kobiéce.
I gdzie starych — wczoraj, jutro — młodzi,
Jako promień niech wchodzi!
Niedość zrównać bo smugi,
By się zjawił plan nowy,
Ani plan mieć gotowy.
By wraz powstał gmach drugi.
Ci, co w duchu ubodzy.
Już kosztują królestwa.
Lecz na stepach nicestwa
Tacy rzadko są mnodzy.
Ludzie pokój czyniący! Weźcie się za dłonie.
Fala niechaj obrzuci łańcuch wasz i schłonie,
Ale ów, co przepaściom zatoczył granice,
I globów ma u siebie przedziwną kotwicę,
I, bezforemny, w ludzkie zamknął się maleństwo,
I, niedotkliwy, ludzkie wycierpiał męczeństwo —
Ten przyrzekł...
Owóż czasy niźli się rozwcześnią,
Ku wam, czyniącym pokój, zatęskniłem pieśnią...
W Rzymie 1848 lata.
Z którego dziejów czytać się uczyłem,
Rycerzu, piosnkę zaśpiewam i tobie[1],
Wysoki, właśnie obrócony tyłem
Do słońca, które złoci się na żłobie
I, po pancerzu przebiegłszy promieniem,
Z osieroconem bawi się strzemieniem...
Liców twych — wyznam — opiewać nie mogę,
Bowiem rozlałeś profil swój na wielu.
Lecz serce? czuję — i podzielam trwogę
O bohaterstwo... stary przyjacielu!
Podzielam, mówię, gorącość i zapał,
Których-em z dziejów twych usty nałapał.
Dziecina — pomnę — nad ciemnawą kartą
(Bo nawet odcień pamiętam papieru)
Schylony — z głową oburącz podpartą,
O! ileż, ileż ciągnąłem eteru
Z czytania, z księgi, z możności czytania!
I jak smutnawo było mi dokoła,
Kiedy już świeca gasła (rzecz tak tania!...),
Albo, gdy z starszych kto nagle zawoła,
Albo, gdy widzę już, że kilka tylko
Arkuszy — tak, że końca dotkniesz śpilką!...
Czylim cię kochał i czy prawdę piszę,
To wiedz ze wspomnień, które tu skreśliłem,
Bom niepiśmienny ja i mało grzészę
Twórczością; piszę, śpiewam tak, jak żyłem...
- ↑ Mowa o «Don Kichocie», arcydziele poety hiszpańskiego, Miguela Cervantesa Saavedry (1517—1616).