Kiedy się ludów obłok za obłokiem
Zsuwał po biodrach gór, a tajemnica
Była ich wiedzą, i sercem, i okiem,
Uragan władzą, z groźnym knutem swym,
Dzieje, jak szczenna na zlężeniu lwica:
Któż się czuł jeden? Rzym.
Moce zagarnął wszystkie i chytrości,
Ludy jak dzika oblizał wilczyca,
Lecz zato pierwszy nie znal wyłączności,
Pierwszy, jak orzeł, ponad światem tym,
Na wszechpodniebiu dał naród-szlachcica:
On tylko, tylko Rzym!
Immolujący[1], jak pontifex dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
Sam przywilejem stał się przywilejów,
Bo wszystko jego jest, gdy on nie swym: —
Na fundamentach wyryte miał: Wiara —
Pierw, nim był Rzymem Rzym!
Dlatego burze te marne przewieją
I same tchnieniem zniosą się powtórnem,
A lampy gorzeć będą, jak gorzeją,
U grobu, który światłość dawa im;
Bo cóż Chrystusa byłoby koturnem
Ziemskim, jeśli nie Rzym!
A ciebie, któryś jest Pańskim obłokiem,
Nim patryjotyzm chrześcijański wzrośnie,
Wilczęta niźli pełnem spojrzą okiem,
Nim gołębięta skrzydłem wioną mdłém —
Serc milijony ugoszczą radośnie,
Jak zmartwychwstały Rzym!
— Czasy skończone! — Historji już niema,
Tworzenie tylko w bezbrzeżnej otchłani.
Wiwat!... Lecz czemuż to ogromne tema
Ludzie, kształtami ras napiętnowani,
I usta, mową zaprawne rozliczną,
I serca głoszą, w kraj cieknące styczną?
— O, nieskończona dziejów jeszcze praca,
Jak bryły w górę ciągniecie ramieniem:
Umknij, a już ci znów na piersi wraca —
Przysiądź, a głowę zetrze ci brzemieniem...
O, nieskończona dziejów jeszcze praca,
Nieprzepalony jeszcze glob sumieniem...
O, ciernie deptać znośniej i z ochotą
Na dzid iść kły,
Niż błoto deptać, ile z łez to błoto,
A z westchnień mgły.
Tęczami pierwej niechże w niebo spłyną
Po złotszy świt,
Niech chorągwiami wrócą, a z nowiną
Na całokwit.
Bo ciernie deptać słodziej i z ochotą
Na dzid iść kły,
Niż błoto deptać, ile z łez to błoto,
A z westchnień mgły...
Paryż, 1849.
To mówi anioł, który prosi za nią
I wie, co płynie, pierwej, niźli spłynie:
— O, niechaj wklęśnie pokory otchłanią
Jako wybrane ziemia ta naczynie!...
To mówi anioł w zarannej godzinie,
Niźli się niebios obsuną zasłony,
Jakoby namiot wgórze rozpuszczony.
O, niech i serca wielkie się położą,
Jak drobnych pereł ziarna w oceanie,
O, niech i myśli wielkie się nie trwożą,
Czy jeszcze laurów im zielonych stanie!
O, niechże pogan nie wyzwą poganie!
Widziałem — mówi — płacz wielkoludowy,
Jako na niebo chmurą ciągnął długą
I jak w otwarty bok wszedł Chrystusowy,
Niby że w kościół — i jak stroną drugą
Prześwieca... Psalmów, hymnów sploty całe
Wszystka niebieska czeladź rozpościera,
I wszystek obłok runo składa białe,
I jedna drugiej coś podaje sfera,
Przedziwny łańcuch czyniąc, albo drogę,
- ↑ immolujący (łac.) — składający ofiarę, immolowany — złożony w ofierze.