Pół wieku starszy, niźli sam przedwieczny,
Lecz młodszy czasów i miarą, i mocą,
Nie czułeś mieczy, gdy się krwią wilgocą.
Poważny cieniu... moc — znam ja to słowo,
Na stal, i fortel, i na śpiż przekute —
A dziś? — A jeśli moc znów piorunową,
I strach, i niebo wróci Bóg poprute,
I jeden z Pańskich, znany wam, przymiotów,
Gniewliwość sądu, ozwie się wśród grzmotów?...
— Ach, moc, o cieniu!... A nieba odbicie
W sumieniu?!... Człowiek coraz więcej dziécię,
Aż uniemowli się w apoteozie[1]
Na tryumfalnym do królestwa wozie.
Widziałżeś, męże jak kończą dojrzali,
Kiedy je z ambrą[2] lud na stosie spali,
A sztukmistrz, dalsze przewidując loty,
W rzeźbionej togi upowija sploty
I uniemawla tem rozłagodzeniem,
Co nie jest blaskiem i nie jest promieniem,
Lecz jakby życia drugiego poczęciem,
Gdy olbrzym ziemi — nieba już dziecięciem?...
Otóż i z mocą stawa się tak samo,
Jako z mężami, z bronzy i z marmury,
A tryumfalną kto raz przeszedł bramą
I słodki poczuł cień architektury,
Ten.. ale komuż kazać mam o sile,
Tryumfalnemi mierzonej kolumny?...
— Mów... bowiem pragnę!...
Oto w świata pyle,
Różnemi krwiami napisano: «dumny!»
A lubo cierpię, ile ze mnie w świecie
I z ciebie (ile twe ja byłem dziecię),
Nieprzeto czasów, co się niżej wleką,
Widzenia ku mnie wieją — treści różnej...
Patrz! Owo każdy lud nad swoją rzeką
Jako spragniony wstrzymał się podróżny,
I one mocy tak się rozmocniły,
Że jedno dodać możesz «swą» do danych.
I już człowieczej nie szukam wszechsiły
Na głowę ludzi, przez ludzi nazwanych,
Bo wiem, co może człek i jego imię,
I wiem, gdzie mocy kończą się olbrzymie...
Jest czas dawania i czas odbierania,
I wypocznienia i odpoczywania,
A gdzie, o cieniu, orły twe spadały,
Tam się ja w skrzydła ubierałem chwały,
By, kędy moje w śnieg się zakopały,
Podobnież dziwne było rozstrzygnięcie,
I znowu ptak się on wyśnieżył biały,
I jeszcze krwawe prysły raz pieczęcie...
Z pobojowiska na pobojowisko
Coraz to lżejszym ludzkość suwa krokiem,
Odpóki «widno» — znaczy także «blisko»,
Odpóki prędszym jest, kto z czulszem okiem,
Odpóki z człeka się wywalcza człowiek.
Z przestrzeni noga, a widzenie z powiek.
Więc i od luku bliżej dziś do łuku,
Aż się wypełnia sny przetryumfalne.
I ze wszechłuków rozpękłego bruku
Podrzuci ręce glob niezamykalne,
Najokropniejszą rozpadłe tęsknotą,
Jako wyrobnik głodny — za robotą...
O Roma, Roma!...
O świata narody!...
............
Tu się chmurami zakrył szczyt kolumny,
A bokiem księżyc występował młody.
Jako atlasu brzeg z zamkniętej trumny.
I była cichość bardzo przepaścista.
Od ziemi lekki tuman mgły powstawał,
Od niebios gwiazda czasem spadła czysta
I, jakby czyn się gdzieś uroczy stawał,
Dobrotliwiało natury oblicze. —
∗ ∗
∗ |
Więc nikło jedno, drugie się nieciło,
Bronz stał się bronzem. — Cezara nie było,
Cały się rzeczy rytm przelewał w inny,
Gdzieniegdzie czczością kapiąc na przelewie,
Jak skoro powiew, żaglom dobroczynny,
Ruchome płótno okręca na drzewie,
By raźniej potem dać... przy majtków śpiewie.
Pisałem w kwietniu 1849.