Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/143

Ta strona została przepisana.

Ale bez kłamstwa — ale w prawdzie nagiej,
Ale widziałem ludzi, choć tak marnych,
Ale widziałem naiwność nicości
Bez dekoracji cnót, wiary, mądrości.
Kto na tej lichej łupinie dał komu
Lepszego chleba ziarnek, lub «jak się masz»,
To był odłamek chleba lub «jak się masz».
Zaiste, warto zbiec trzecią część świata,
Aby się taką uraczyć rzadkością.
Jeśli przyjemnie Pani pisać czasem,
To proszę; dotąd nikt nie pisał do mnie,
Okrom tych kilku słów, co mam od Pani.
Proszę mi pisać o bracie i sobie,
O rzeczach, które Pani są najbliżej,
O jakich drobnych rzeczach, albo o tem,
Co się podoba Pani — wszystko dobrze,
Cokolwiek piszesz, Pani. Pani jesteś
Dobra, a owoc jest tak, jako drzewo.
Co do mnie, rzecz jest inna; ja to jestem
Na świecie jako w trupie doskonałej
Nadkompletowy aktor — jeśli kiedy
Czyje mi zrobi miejsce zaziębienie,
To dobrze — albo jeśli kochanek się spóźni,
Lub duch nie na czas włos sobie rozwieje,
Lub piorun winien uderzyć przechodnia...
To już są moje w dramie specjalności.
Są to zabawne historje... dla gości.
A nie myśl, Pani, abym żółcią pisał!
O, nie... żałuję tylko, że być może,
Iż nawet grobu mego mieć nie będę,
Tak, jak prosiłem o to mych przyjaciół.
Lecz cóż? — Cóż kiedy brakło mi na świecie
W słowach...? Na wszystko czekałem dopóty,
Aż pękło serce, jak organ zepsuty.
To — któż wie?... również będzie z grobem moim...
O, Boże!... jeden, który jesteś, Boże,
Ja także jestem...
choć jestem przez Ciebie.

∗             ∗

A wy? O moi wy nieprzyjaciele,
Którzy, począwszy od pełności serca,
Aż do ziarn piasku pod stopami memi,
Wszystko mi wzięliście, mówiąc: «Nie słyszy —
Nie wie — nie widzi — nie zna...» wam ja, z góry
Samego siebie ruin, mówię tylko,
Że z głębi serca błogosławić chciałbym.
Chciałbym... to tyle mogę... resztę nie ja,
Bo ja tam kończę się, gdzie możność moja.

New-York, 10 kwietnia 1853.


96. SMUTNĄ ZAŚPIEWAM PIEŚŃ...[1]

Smutną zaśpiewam pieśń — nie w odpowiedzi.
Bo odpowiedzi nie chcesz — pieśń, tak sobie...
Że mi położysz słowa trzy na grobie[2],
Które cię dojdą kiedyś od gawiedzi,
Jeśli od ludzi nie dojdą poczciwych —
Łacińskie — mową pisane nieżywych!...
A ty położysz je, bo wątpię, czyli
Kto inny...
Ludzie kiedy mię mylili,
Było mi zawsze tem rzeźwiej do Boga,
I rozpiórzały się ramiona moje,
Patrzyłem w zawrót gwiazd, w wieczne spokoje,
Gdzie do harmonji już pewność i trwoga
Dobiegły, jako bliźniąt dziwnych dwoje...

Tam mię wypierał, wgórę, fałsz i więcéj
Niż fałsz, owoców jego sto tysięcy...

Aż pogardziłem... może nie wczas — nie wiem,
Czy jest pogardy jaki jubileusz?
Czyli dość trafnie gardzę? Już, czy nie już
Czarnym się godzi osłonić modrzewiem,
I pod darninę prochów kilka zrzucić,
I pójść i wrócić, ale w swój czas wrócić!...

Więc tylko o tem nie wiem...
...Lat dziesiątek
Czekałem, tyle lat wierzyłem — lat człowieka,
Któremu chwila każda taka droga,
Jak zgłodniałemu dziecku kropla mleka,
Jak nieszczęśliwych łza w obliczu Boga...
Lat takich dziesięć, drugich dziesięć nie mam,
Bo i ja jestem śmiertelny — tak mniemam!...

Bo coraz bliższe mi ostatnie rzeczy.
Bo coraz więcej wzgardy mi potrzeba,
Bo coraz mniej mnie na świecie kaleczy,
Bo nie mam nawet łez, ostatków chleba...
Aż po dziesięciu latach takie słowa
Zdobyłem, które pamięć Twa zachowa;
Choćby je nawet odrzuciła codzień,
Wrócą — natrętny zbierze je przechodzień
I, jak zgubioną rzecz, na stole złoży.
A choćby porwał kto, treść się rozmnoży...

Te zaś są słowa takie:

  1. Do Marji Trembickiej.
  2. — Requiescat in pace — (łac.) niech spoczywa w pokoju.